music

niedziela, 27 grudnia 2015

Rozdział 13. Anioły i Demony



- Wiesz co oznacza twoje imię?- spytał wesoło, a ja przecząco pokręciłam głową- Amanda to "ta która powinna być kochana". Kobieta godna miłości. Czy ty jesteś godna mojej miłości?- spytał przybliżając swój nos do mojego.
- Oczywiście, że jestem!- uśmiechnęłam się, a on przybliżył się jeszcze bardziej i szepnął  w moje usta:
- Udowodnij- złączyliśmy usta i nie było nic oprócz nas. Jensen był moim pierwszym chłopakiem. Był najważniejszą osobą w moim życiu. Gdyby nie on płakałabym, uczyła się i chodziła przygnębiona. Potrafił poprawić mi humor. Spojrzałam mu głęboko w oczy, tak jak on patrzył na mnie. Zawsze wierzyłam, że oczy są oknami duszy. Jeśli tak rzeczywiście było to jego dusza była dla mnie zamknięta. Zasmuciła mnie ta myśl. Tym bardziej kiedy widziałam ciepło jego oczu. Nie zależnie od mimiki twarzy miałam wrażenie, że coś przede mną ukrywa. Wtuliłam się w jego pierś, by nie musieć patrzeć w te tajemnicze oczy.
- Wierzysz w anioły?- spytałam nagle. Od kilku dni potrafiłam myśleć tylko o tym. Jensen zamyślił się a potem odpowiedział.
- Tak- po chwili dodał- Ty jesteś moim aniołem.
Przez moment wydawało mi się, że on zna prawdę, jednak to było niemożliwe.
- Nie żartuj tak!- zaśmiałam się. Mój chłopak musnął moje czoło wargami.
- Nie żartuję. Wierzysz  w demony?- jego pytanie zdziwiło mnie. Zmarszczyłam czoło. Chwilę zwlekałam z odpowiedzią.
- Chyba tak, nigdy się nad tym nie zastanawiałam.
- Opowiedzieć ci pewną legendę. Wszystko działo się jeszcze przed powstaniem świata. Panował haos, wtedy Bóg stworzył Ziemie. Demon błąkały się po wszechświecie, aż znalazły Ziemie. Zainteresował się nią, chciał jednak poznać resztę świata. Tak więc podzielił się na pół; jeden został, a drugi błąkał się dalej. Ten który został poznał jej wszystkie sekrety. Zwiedził każdy zakamarek. Na początku Demon był czarną chmurą- Przypomniał mi się sen, a nieprzyjemny dreszcz przebiegł po plecach.- po wygnaniu Adama i Ewy przeistoczył się w bardziej ludzką postać. Nie był już chmurą, przyjął ciało czarnego pół człowieka pół barana. Szkoda Demonowi było porzucać swoją starą postać, więc podzielił się na pół. Jego postać nazywamy Śmiercią. Demon był dumny ze swojego dzieła i zaczął się rozmnażać- uniosłam pytająco brew, a Jensen zaśmiał się.- Nie tak jak ludzie, przynajmniej nie ten pierwszy. Rozprzestrzenił się na całej planecie. Demon był potężny. On mógł dotknąć cie, ale ty jego nie. Demon, ten pierwotny nie był zły. Był okrutny, mroczny, bezlitosny, ale dotrzymywał słowa. Wiem jak to brzmi, musiałabyś go spotkać, żeby zrozumieć...
- A ty się z nim spotkałeś?- spytałam, na co on zarumienił się lekko.
- Nie przerywaj mi!- zaśmiał się.- Próbuję ci powiedzieć coś ważnego! Zgubiłem wątek.- zamyślił się.- Ach... Nie był zły. Jego dzieci tak. To były prawdziwe potwory, jednak już nie takie potężne. Były bardziej cielesne. One zaczęły interesować się ludźmi, niektóre nawet rozmnożyły się z ludźmi. Taa... one miały jeszcze mniej mocy. Byli tymi najsłabszymi. Demony żyły swoim życiem, może i by zaczęły rządzić Ziemią, ale wtedy na Ziemie przybył Anioł Gabriel. Stoczył demony pod ziemie, tylko najsłabsze, te nieszkodliwe i Demona zostawił. Demony stoczone poznały Lucyfera i zawarły z nim pakt. Demon był zawiedziony i wyruszył w poszukiwaniu swojego drugiego brata. Śmierć została na Ziemi i obiecała, że nie będzie zabijać ludzi, tylko pomoże ich duszom dostać się do nieba albo piekła.
- Czekaj, a co z tymi najsłabszymi demonami? Co z nimi stało się po śmierci?- opuszkami palców przejechałam po jego klatce piersiowej.
- Nie miały duszy, więc nie mogły się dostać do nieba. Jeśli demon przed śmiercią był szczęśliwy znikał. Jeśli nie, wtedy nawiedzał miejsce swojego największego cierpienia. Wracając do historii. Demony zesłane podziemie były niezadowolone, Lucyfer to wykorzystał namówił je do buntu przeciw Aniołom, chciał napaść na samego Boga i zająć jego miejsce. Wiara dała im siły. Lucyfer był dobrym mówcą, przekonał ich wszystkich o słuszności swoich idei. Demony pokonały bramę jaką zrobił dla nich Gabriell i wyszły na ziemie. Anioły zeszły z nieba. To był chyba ich największy błąd. Wielu z nich powyrywano skrzydła, w ten sposób nie mogły wrócić do nieba. Tylko paru Aniołów zostało do obrony Królestwa Bożego. Demony ich pokonały, a kiedy były już u bram zobaczyły Jasność. W ten sposób świeci mało rzeczy, na przykład serca dobrych osób, aniołów, a i Niebo. Demony oślepiła jasność, dotąd żyły w ciemności. Kiedy poznały jasność chciały w niej pozostać. Bóg jednak nie dał im tej możliwości, zesłał wszystkich do piekła, już nie mogły uciec. Demony do dziś odczuwają karę. Najbardziej cierpią ci którzy zobaczyli Niebo.- Spojrzał głęboko w moje oczy, patrzył na mnie poważnie. Przez moment milczeliśmy. Pierwsza przerwałam ciszę.
- Wierzysz w Boga?- przez te cztery miesiące naszej znajomości nigdy nie pytałam go o to.
- Zdaje sobie sprawę, że istnieje, ale nie wierzę.- Przyglądał mi się badawczo, sam zdawał sobie sprawę z mojej wiary. Jensenowi mogłam powiedzieć wszystko, dlatego zaryzykowałam.
- Muszę ci coś powiedzieć- zaczęłam niepewnie.- Pewnie mi nie uwierzysz i wyśmiejesz...- zagryzłam wargę, spuściłam wzrok i co miała teraz powiedzieć? "Jensen jestem pół aniołem, wiem brzmi to głupio, ale serio tak jest. Powiedziała mi to nocą mój Angel z lusterka, to znaczy nie jestem pewna czy to nie był sen, ale chwilę wcześniej ty pisałeś do mnie SMS'a. Wierzysz mi?" To brzmiało idiotycznie. Zamilkłam żałując, że podjęłam się tematu.
- Co się stało Ami? Dokończ, nie będę się przecież śmiać- uśmiechnął się i podniósł mój pod brudek.
- Jestem...- dlaczego to tak trudno powiedzieć?- czymś na kształt...- raz kozie śmierć!- anioła?- słowa zabrzmiały jak pytanie. Spojrzałam na Jensena, nie śmiał się; po jego ustach błąkał się beztroski uśmiech.
- Domyślałem się, masz w sobie coś z Anioła- nie przerywając kontaktu wzrokowego odszukał moją rękę
- Nie żartuj!- mruknęłam
- Nie żartuję. Wiesz ja też mogę ci coś powiedzieć, tylko się nie wystrasz, proszę. Ty jesteś pół aniołem, a ja pół demonem. Naprawdę. Skoro mówimy sobie prawdę to dodam, że legenda, którą ci opowiedziałem była prawdziwa.
- Jesteś jednym z tych najsłabszych demonów?- spytałam cicho i zarumieniłam się, kiedy posłał mi ironiczne spojrzenie.
- Nie.- zakończył temat. W jeden wieczór dowiedziałam się tak wiele. Leżeliśmy pod drzewem i patrzyliśmy na zachód słońca. Nie była do końca pewna, czy Jensen nie żartował. Nie chciałam być namolną i wypytywać go. Nie dzisiaj. Nagle podniósł się i pomógł mi wstać.
- Pokazać ci coś?- zapytał. Kiwnęłam głową. Podniósł prawą dłoń. Jego palec wskazujący w jednej chwili przeobraził się w pazur. Skojarzył mi się z jastrzębiem. Przyłożył go do kory drzewa. Wyrył pazurem pierwsze liter naszych imion i otoczył sercem. Lewą ręką odszukał moją dłoń i je złączyliśmy. Położyłam głowę na jego ramieniu, pazur przeobrażał się w normalny palec.
- Chyba czas już wracać- westchnął. Przytaknęłam i wsiedliśmy do samochodu. Patrzyłam przez wsteczne lusterko na drzewo za nami, póki nie znikło z widnokręgu. Dotknęłam ramienia Jensena, był spięty.
- Coś nie tak?- spytałam.
- Wszystko w porządku- rozluźnił się, ale ja wiedziałam, że to tylko pozory.
- Jensen, mi możesz powiedzieć wszystko- ścisnęłam w pocieszającym geście jego ramię. Kiwnął głową, ale nadal milczał. Kiedy podjeżdżaliśmy pod mój dom przerwał ciszę.
- Uważaj na siebie, jesteś w niebezpieczeństwie.
- Przy tobie jestem bezpieczna- nieprzyjemny dreszcz przebiegł po moich plecach, Jensen wyglądał na smutnego. Złapałam go za rękę.
- Chciałbym, aby tak było w rzeczywistości.- pocałował mnie na pożegnanie.
W domu nie było nikogo. Na lodówce tata zostawił kartkę z wiadomością, że poszedł z Kasią do kina, miałam na niego nie czekać. Uśmiechnęłam się pod nosem. Wyciągnęłam telefon i zaczęłam pisać do Zosi, w połowie zaprzestałam. Miałam ochotę spędzić ten wieczór sama. Zbyt dużo przeżyła w krótkim czasie, musiałam to przemyśleć.
Jensen otworzył przede mną tą część swojej duszy, o której nie miałam pojęcia. Nie wiedziałam jeszcze czy zrobił to słusznie.
Prawda mojego życia zaczęła się rozjaśniać. Nie byłam tylko pewna czy wszystko dzieje się naprawdę.

czwartek, 17 grudnia 2015

Rozdział 12. Amelka

Do biblioteki szkolnej przyszły nowe książki. To oznacza, że mam  co czytać i mniej czasu. Co to oznacza dla Was (o ile ktoś to czyta)? Prawdopodobnie to ostatni post przed świętami. 
Tak więc Wesołych Świąt! 
Szczerze przyznam, że  King miał na mnie mały wpływ podczas pisanie tego rozdziału (przy okazji wymyśliłam nowy pomysł na opowiadanie, to dopiero zalążek pomysłu, pewnie gdy skończę te zajmę się nim dokładniej). Amanda, podobnie jak ja, ma żałobę.


Wróciliśmy już z wycieczki, a ja byłam jak odmieniona, nawet tata to zauważył. Zaczęłam widzieć świat innymi oczami. Już nic nie miało być takie jak przedtem.
Gdy wróciliśmy w niedziele wieczorem do domu. Zasnęłam głębokim snem.
Czułam czyjąś obecność. Nie wiedziałam kto lub co mnie obserwuje, w pokoju było zbyt ciemno. Słyszałam jedynie swój równy oddech. Na swojej prawej ręce poczułam coś ciepłego, mokrego i obślizłego. Jakby... język? Mój puls jednoznacznie przyśpieszył. Dotknęłam wierzchu ręki, pokrywała go jakaś lepka substancja.  Nie wiedziałam gdzie jestem. Głębi pokoju ktoś wydał dziwny gardłowy dźwięk, coś pomiędzy warknięciem, a krzykiem wściekłości. Stałam sparaliżowana strachem. Prędzej czy później to coś mnie dopadnie, musiałam się wydostać. Wyciągnęłam ręce przed siebie i próbując namacać przestrzeń sunęłam do przodu. Coś świsnęło koło mojego ucha, to coś rzuciło czymś we mnie. Zadrżałam i przerażona ruszyłam przed siebie. W pewnym momencie poczułam się jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody, zadrżałam. Na plecach poczułam jakby ktoś mokrymi rękami drapał mnie. Tylko to nie do końca było drapanie, wbijał swoje pazury w moje plecy.
- Auu!- jęknęłam. Odwróciłam się przodem i próbowałam to odepchnąć. Moje ręce nie spotkały żadnego ciała na przeszkodzie, znów poczułam coś zimnego. Zrozpaczona rzuciłam się na ścianę i szukałam włącznika światła. Coraz rozpaczliwiej szukałam go kiedy poczułam oddech na swojej szyi. Zaczęłam płakać, a wtedy wyczułam włącznika światła. Pstryk! Zagryzłam wargę i zamknęłam oczy w obawie przed tym co wcześniej chciało mnie zaatakować. Kiedy po paru minutach nic się nie stało powoli zaczęłam otwierać oczy, ale nic nie zobaczyłam. Powietrze zrobiło się gęste i gorące, a może tylko mi się takie wydawało. Byłam w moim pokoju. Lustra były zasłonięte czarną pościelą, okna również. Na biurku zwykle czystym i poukładanym teraz walały się pożółkłe kartki. Podeszłam do biurka nadal drżąca z emocji. 

DROGA ANASTAZJO* MASZ JESZCZE CZAS NA ZMIANĘ PLANÓW
DOPÓKI TWOJE DZIECKO SIĘ JESZCZE NIE URODZIŁO
MOŻESZ JESZCZE WRÓCIĆ
TĘSKNIMY
M.

Autor listu podkreślał słowo jeszcze. Widocznie było bardzo ważne inne kartki były listami lub wycinkami z gazet, wzięłam co dłuższe z nich i schowałam do tylnej kieszeni moich spodni. Wyszłam z pokoju. Gdy tylko otworzyłam drzwi jakaś ciemna postać przebiegła pod moimi nogami, kwiczało... wystraszone? Ciszę przerywało jedynie tykanie zegara, przypominające bicie serca. Jakby odmierzało puls domu. Uważnie rozejrzałam się w poszukiwaniu czegoś wybiegającego normom. Wszystko było w porządku, jedynie szafa na kurtki była trochę niedomknięta. Ruszyłam w stronę wyjścia, ale wtedy ktoś zaklaskał. Wydawałoby się, że nawet zegar na chwile stanął. Powoli odwróciłam się, choć wiedziałam kto tam stoi. Byłam pewna, że Jensen albo mama tam stoją, dlatego gdy się odwróciłam i żadnego z nich tam nie było otworzyłam lekko buzię. W miejscu, w którym mogłabym się ich spodziewać stała, nie... unosiła się czarna jak atrament chmura dymu. Pionowo ustawiona sunęła w moim kierunku, co chwile zamieniając się w osoby dla mnie ważne. 
Próbowałam otworzyć drzwi, okazały się jednak zamknięte. Jedną ręką szarpałam za klamkę, drugą szukałam w kieszeniach kluczyka. Potwór się zbliżał, tym razem w postaci ojca. Klaskał powoli jakby gratulował mi czegoś, chociażby tego, że jeszcze żyję. Nie miałam klucza, a te coś, znów w postaci czarnej chmury sunęło w moją stronę, kiedy był wystarczająco blisko zmienił się w Stevena i zaczął mnie podduszać. Płakałam wystraszona, wtedy zabrakło mi tchu.  Straszna ciemność mnie ogarnęła, dalej spałam już bez snów.
Tydzień minął mi szybko i nastała sobota, a skoro już dawno nie byłam w Arce tam się wybrałam.
Jasnoniebieski dom z białym dachem wyróżniał się na tle innych domów, był od nich większy i wyglądał o wiele przyjaźniej. Zapraszał do wejścia. Na podwórku sierocińca nikogo nie było z powodu szarej pogody i mnóstwa kałuż. Kiedy weszłam do środka nie powitał mnie radosny gwar.Wszyscy byli smutni, niektóre dzieci popłakiwały, inne przytulały się ze smutnymi minami. Atmosfera przygnębienia była wyczuwalna właściwie od początku. Siostra Marta podeszła do mnie i przytuliła
- Amando, kochana- powiedziała tonem matki, która właśnie straciła dziecko- Amelia... ona nie żyje...- rozpłakała się- była taka dobra, taka młoda- spazm zawładnął jej ciałem- Niech Pan Bóg trzyma ją w swojej opiece...- odsunęła się ode mnie, opuściła głowę i potarła nosem. Płakałam nie wydając z siebie najmniejszego dźwięku. Położyłam rękę na sercu i zrobiłam minę wyrażającą mój najgłębszy żal. Siostra Marta opowiedziała mi, że Amelka kiedy pojechałam na wycieczkę wyszła na dwór z balonem. Marlena widziała wszystko z okna. Dziewczynce uciekł balon i pobiegła za nim. Wpadła pod samochód jechał zbyt szybko. Nie miała szans. Zginęła na miejscu. 
- Teraz nad Arką stoją szare chmury, ale to minie, kiedyś znów musi wzejść słońce- zaszlochała
Cały dzień dziewczynki płakały, chłopcy byli milczący, ale to milczenie było głośniejsze od krzyku, nad wyraz wymowne. 
Natalia i Marlena rozmawiały o snach, które je ostatnio nawiedzają.
- Ciągle śni mi się Amelia. Wtedy... w dzień wypadku pytała się czy się z nią pobawię... a ja? Ja jej kazałam sobie pójść- zaszlochała Marlena, a Natalia pokiwała do niej smutno głową.- Co noc śni mi się ten dzień. Mogłam postąpić inaczej... Wtedy by żyła!
- Marlena przestań! Nie sugeruj się snami! One pokazują tylko nasze najskrytsze lęki, czasem marzenia, nic nie mogłaś zrobić. Może Bóg chciał, żeby umarła?
- Niee! Nawet tak nie mów!- zawyła.
Dzień był przykry. Wróciłam do domu i opowiedziałam tacie o tej nagłej stracie. Amelka była ulubieńcem każdego kto ją znał.
Przez następny miesiąc chodziłam ubrana na czarno. 
Pogrzeb odbył się w niedzielę. Pogoda pasowała do nastroju zebranych. Padał deszcz. Rytmem spadających kropel wyznaczał tępo naszej drogi do kościoła. Przypomniała mi się pewna piosenka. Idealnie pasowała do chwili. Płakałam jak jeszcze nigdy. W myślach śpiewałam tekst piosenki, była dla mnie modlitwą. Modlitwą za Amelie.

Take me to church
I'll worship like a dog at the shrine of your lies
I'll tell you my sins so you can sharpen your knife
Offer me that deathless death
Good God, let me give you my life

Tata i co starsi wychowankowie Siostry Marty nieśli trumne. Po mszy poszłam na jej grób.
Większość osób już sobie poszła. Zostałam sama. Śpiewałam cicho Ameli:

My lover's got humour
She's the giggle at a funeral
Knows everybody's disapproval
I should've worshipped her sooner
If the heavens ever did speak
She is the last true mouthpiece
Every Sunday's getting more bleak
A fresh poison each week

- Zabierzcie mnie do kościoła- załkałam, a ostatnia łza spłynęła po moim policzku. Uklękłam i pogłaskałam delikatni dłonią marmur grobu. -Śpij słodko kochanie...- Wstałam i odeszłam nie odwracając się. Ledwo się trzymałam. Kiedy wyszłam Jensen na mnie czekał. Bez powiedzenia objął mnie w pasie, położyłam głowę na jego ramieniu. Potrzebowałam bliskości.




* Mama Amandy ma na imię Anastazja.

niedziela, 13 grudnia 2015

Rozdzial 11. Lusterko Światła

Próbne egzaminy już za mną, nie było źle.  Gorzej będzie miała Amanda gdy stanie twarzą w twarz z całą prawdą.

Nie ominęło mnie i Stevena kazanie pani Ruszczyk. Opiekunka widocznie miała nam za złe opuszczenie grupy, ale jeszcze bardziej wstyd jej było, że od razu nie zauważyła naszej nieobecności. Przez następne dni patrzyła na nas podejrzliwie, jakbyśmy planowali kolejną ucieczkę, tym razem poważniejszą.
Od czasu powrotu do hotelu Steven nie odzywał się do mnie, jedynie patrzył na mnie intensywnym wzrokiem pełnym wyrzutu. Trzymał między nami dystans, nie tylko psychiczny, ale również fizyczny. Nie mogłam za bardzo się do niego zbliżyć, ani odzywać, uciekał ode mnie jak nieoswojony lis.
Wieczorem kiedy wróciłyśmy z kolacji do pokoju opowiedziałam dziewczynom o lusterku.
- I co, dała ci je od tak?- Milena zrobiła wielkie oczy, a ja pokiwałam głową
- Nie znasz ani trochę francuskiego? Jakim cudem?- Nikola spojrzała na mnie niedowierzającym tonem, już wiedziałam, że zrobiłam błąd opowiadając im o tym, musiałam jakoś wyjść z tej sytuacji, bo uznają mnie albo za jakąś kłamczuchę, albo wariatkę.
- Wiesz no nie do końca, więcej rozumiem niż umiem powiedzieć. W sumie powiedziałam do niej tylko dzień dobry, tak i dziękuję. Wielkie oczy dziewczyn zmalały, historia wydawała się im bardziej prawdopodobna. I nie jestem pewna do tego co mówiła.
Potem zeszłyśmy z tematu na bardziej błahe sprawy, a około dwudziestej drugiej położyłyśmy się spać.
Niesamowita ciemność ogarnęła nie tyle moje oczy, jak serce. Wstałam z łóżka i poszłam na korytarz gdzie czekał na mnie... Jensen. Niesamowicie przystojny, niesamowicie idealny. Byłam jak w transie, podeszłam do niego dotykając opuszkami jego twarzy nie przerwanie patrząc mu w oczy. Tęskniłem, wyznał bez użycia słów. Poczułam ukucie bólu, był tak blisko, a jednocześnie daleko. Był dla mnie nieosiągalny. Zaczął całować moją szyję, wpił się w nią tak mocno, że zakręciło mi się w głowie, na szczęście oparta byłam o ścianę. Jensen zrobił mi zapewne mocną malinkę. Odsunął się ode mnie i nagle usłyszeliśmy specyficzny odgłos otwieranej windy. Wyszedł z niej bliźniaczy Jensen kulejący na lewą nogę. Dopiero teraz dostrzegłam, że mój chłopak ma podbite oko. Uśmiechnął się przepraszająco i kazał uciekać.
- Poczekaj Amiś!- wołał kulejący Jensen, potem zwrócił się do swojego sobowtóra- Czekaj! A ty co tu robisz? Miałeś zostać w domu- zaśmiał się bez krzty wesołości głos Jensena. Nie usłyszałam odpowiedzi, widocznie głos w myślach mógł być kierowany tylko do jednej osoby- No dobrze, masz szczęście Amiś! Wrócę kiedy indziej, masz szczęście, że On tu jest. Do zobaczenia!- jego odgłos dochodził z daleka, tak bardzo daleka, że podniosłam się wyczerpana. Przez moment miałam wrażenie, że widzę twarz w ciemnościach, ale po zapaleniu lampki upewniłam się, że to tylko złudzenie. Dotknęłam swojej szyi i wyczułam miejsce, które Jensen całował.
Telefon wskazywał za pięć trzecią. Dostałam smsa od Jensena
    Śniłaś mi się
    Ty mi też
odpisałam zdziwiona.
Przyświecając sobie telefonem zaczęłam szukać lusterka. Nie musiałam długo szukać, leżało na stoliku przy łóżku. Uważniej mu się przyjrzałam. Odłożyłam telefon i leżąc na łóżku zaczęłam się bawić lusterkiem. Nagle w ciemności z lusterka odbiło się światło. Zdziwiona spojrzałam w stronę okna, były zasłonięte tak, że światło nie mogło się przez nie odbić, zresztą był środek nocy. Przyjrzałam się dokładniej.
- Lustereczko, lustereczko powiedz przecie kto jest najpiękniejszy w świecie- wyrecytowałam szeptem i spojrzałam na swoje odbicie. Byłam widoczna jak za dnia. Widziałam swoją twarz z najdrobniejszymi szczegółami. Lekko kręcone potargane włosy opadały na moje ramiona. Odchyliłam szyję i odsłoniłam miejsce, które wydawałoby się tak niedawno całował Jenesen. Miałam malinkę. Ciekawe, pomyślałam. To nie mogło być zwykłe lusterko. Opuszkami palców dotknęłam powierzchni lusterka, poczułam się jakbym zakłócała spokojną wodę. Wsadziłam głębiej palce, to było tak jakbym wkładała je do lodowatej wody. Cofnęłam dłoń, a powierzchnia lusterka zafalowała. Moje usta zrobiły się na kształt litery O. Poczułam, że muszę dostać się do środka lusterka, to było jak z francuskim, nie znałam języka, a jednak zrozumiałam co do mnie się mówi. Położyłam je na ziemi i wsadziłam jedną bosą stopę, jakbym wsadzała ją do lodowatej wody, moje mięśnie się odprężyły. Nie wyczułam niczego pod stopą. Przez moment zastanawiałam się co się stanie jeśli nie przejdę przez lusterko. Mogłam utknąć. Przymknęła zmęczone oczy i włożyłam drugą nogę. Momentalnie poczułam jak odprężający chłód przeszywa moje ciało, zaczęłam spadać. Miałam wrażenie, że to nigdy się nie skończy, powoli otworzyłam najpierw lewe, potem prawe oko. Wszędzie było jasno. Wtedy przestałam spadać; obok mnie pojawiła się śliczna blond włosa dziewczyna. Miała delikatne rysy twarzy i poste blond włosy. Na sobie miała białą szatę, która ładnie komponowała się z jej bladą cerą. Patrzyłam na nią zaciekawiona, wtedy uśmiechnęła się i zaczęła do mnie mówić, tak jakby. Poruszała ustami, ale głos nie wydobywał się nich, tylko z wnętrza mojej głowy.
- Witaj Amando, czekałam na ciebie- przez całe życie słyszała ten głos, jednak była pewna, że należy do niej samej. To ona tłumaczyła jej francuski, radziła wejść do lusterka.
- Kim jesteś?- spytałam pewna, że mój głos będzie słyszalny w jej czaszce; głuche echo powiodło po całym tym (?pomieszczeniu?)
- Jestem twoim Angel. Skoro tu przyszłaś znaczy, że chcesz poznać prawdę.
- Ale gdzie my jesteśmy?
- Niektórzy mówią, że to niebyt, inni że czyściec, jeszcze inni uważają, że to miejsce jest naszym sercem. Nazywamy to miejsce Światłem. Wiesz kim jesteś?- spytała, a ja pokręciłam głową. Przekręciła lekko głowę i przyjrzała mi się z zainteresowaniem- Daj mi chwilę- i nie oczekując zmieniła miejsce. Usiadłyśmy na białych krzesłach, a między nami był okrągły biały stolik. Angel nalała nam herbaty do białych kubków.- Nic nie wiesz o swoim istnieniu?- spytała, a ja przecież coś wiedziałam mieszkałam z ojcem, moja matka nie żyła; pokręciła ze smutną miną głową- Nie o tym mówiłam. Twoja matka była aniołem. Nie wiodło jej się najlepiej w niebie. Była opiekunką twojego ojca. Daniel od początku jej się spodobał. To nie była miłość jaką darzymy swoich podopiecznych, to było coś więcej. Nikomu się to nie podobało. Anastazja pewnego dnia spadła, potknęła się i spadła na ziemie. Daniel ją zobaczył i pomógł podnieść jej się z ziemi. Miał wtedy osiemnaście lat. Twoja mama na tyle wyglądała. Spędzili razem dzień, nie to nie był zwykły dzień, zawsze opisywała go jako najlepszy w jej życiu. Chciała wrócić na ziemie, by zobaczyć się z nim jeszcze raz. Tylko nie miała jak. Wtedy pełna najróżniejszych emocji poszła do Lucyfera. Samo spotkanie z nim mogło sprawić by anioł zastał upadłym. Twoja mam zawarła z nim pakt na mocy którego miała piętnaście lat życia. Kiedy zostały jej dwa lata uciekła, szukała schronienia przed Nim. Co z tego wszystkiego On miał? Miał dostać ją, jej ciało, krew i skrzydła. Krew aniołów jest bardzo cenna. Może dać nieśmiertelność, ocalić przed śmiercią, można z niej przepowiadać przyszłość. Schowała się w Świetle, ale teraz była pół aniołem, nie dawało jej to całkowitego schronienia. Prawdziwym jej ratunkiem jesteś ty Amando. Płynie w tobie krew anioła i człowieka. Płynie w tobie jej krew. Jedynym jej ratunkiem jest powrót do nieba, ale nie może tam wrócić jako pół człowiek, bo żaden człowiek nie może zobaczyć jak wyglądają bramy aniołów.
Ty też jesteś w niebezpieczeństwie. Jak sama zresztą wiesz poluje na ciebie śmierć. Nie bez powodu. Dopóki ty żyjesz żyje i twoja matka.
- Ale co ja mam zrobić? Gdzie jest mama?- spojrzałam na nią wyczekująco, a moją głowę znów wypełnił jej głos.
- Nie dać się zabić. Nie wiem gdzie jest twoja matka, kiedy będzie gotowa da Ci znać. Na świecie jest mnóstwo lusterek światła, tylko ludzie z czystym sercem potrafią z niego korzystać. Ty już to potrafisz, a jako pół anioł zawsze masz czyste serce.- Dotknęła mojego policzka- jesteś już zmęczona, wróć do łóżka- miała kojący głos. Niedaleko mojego krzesełka zobaczyłam czarną dziurę- wejdź najpierw głową- poradziła. Usiadłam na kolanach i wsadziłam głowę do dziury. Wpadłam do środka i znalazłam się na podłodze w pokoju. Schowałam lusterko pod poduszkę, byłam pewna, że jest cenne. Byłam tak zmęczona, że zasnęłam od razu po tym jak zamknęłam oczy.





poniedziałek, 7 grudnia 2015

Rozdzial 10. Brussels City

Hejka! Rozdział napisałam szybciej niż przypuszczałam. Tak więc wstawiam. Od jutra czekają na mnie egzaminy próbne. Życzcie mi powodzenia!
Nie znam francuskiego, a do pisania tego rozdziału trochę się nim posłużyłam, mam nadzieję, że tłumacz google dobrze poradził sobie z tym zadaniem.
Już zaczyna się jakaś akcja, o co chodzi z tym lustrem, dowiecie się w następnym rozdziale!


Nigdy nie byłam w Brukseli, a właśnie ona mi się śniła przeddzień wyjazdu.
Szłam wąską uliczką, wszędzie było pełno ludzi. Sklepikarze płynnie mówiący w języku francuskim próbowali wcisnąć mi jakieś drobiazgi, ale mnie nie interesował żaden z nich, chociaż sikający chłopiec czy atonium wyglądały bardzo interesująco nawet na nie nie patrzyłam i szłam przed siebie. W końcu dotarłam do miejsca docelowego, małego sklepiku z rupieciami. Różne drobiazgi, naszyjniki, medaliony widniały za oknem. Weszłam do środka i od razu zauważyłam to po co przyszłam. Średniej wielkości lusterko z czarną rączką i obramowaniem, wyglądało zwyczajnie i łatwo można było je przeoczyć. Podeszłam do kasjerki, która okazała się moją mamą.
- Dobry wybór- pokiwała z uznaniem głową i mrugnęła do mnie, uśmiechnęłam się i grzecznie ją pożegnałam. Nie miałam pojęcia po co mi te lusterko, to była podpowiedz mamy. Obejrzałam się i starałam zapamiętać jak najlepiej wygląd sklepu. Budynek był koloru morskiego. Okna duże i przestronne dawały wrażenie, że pomieszczenie jest większe niż w rzeczywistości. Wnętrze było przytulne i magiczne. Cudowna atmosfera towarzyszyła w tym miejscu. Zaczęłam kroczyć przed siebie z lusterkiem w ręku, ale pod wpływem impulsu włożyłam je do torebki. Po raz ostatni odwróciłam głowę by upewnić się, że budynek jeszcze tam stoi, nie stał. Oczy rozszerzyły mi się do szerokości spodków: w miejscu sklepu stał domek jednorodzinny. Jedna z moich brwi powędrowała ku górze i zafascynowana ruszyłam w stronę drewnianej chatki. Zapukałam, a drzwi otworzyła mi mama
- Jesteś już słoneczko!- powiedziała radosnym tonem- Chodź odłóż lusterko na stół i chodź- powiedziała nalegającym tonem, zasiała we mnie ziarno wątpliwości, cofnęłam się o krok.- No wchodź!- prawie krzyknęła z niezadowoloną miną.
- Nie- powiedziałam stanowczym tonem i odsunęłam się kiedy mama chciała mnie wciągnąć.
- Oddaj to cholerne lustro- powiedziała przez zęby.
- Nie- powiedziałam równie stanowczo, nieznana mi siła zaczęła mnie przyciągać w stronę drzwi. Bezskutecznie próbowałam się oprzeć. To zło mnie wciągało.
Obudziłam się z uczuciem, że dostałam zadanie do spełnienia. Byłam już spakowana.
Trzynastego września o godzinie ósmej wszyscy uczestnicy wycieczki zebrali się pod szkołą. Atmosfera była przyjazna i panował podniecony harmider. Wszyscy czekali na swoich opiekunów.
Patrząc na nich miałam wrażenie, że jest ich bardzo dużo, gdy podzieliłam się z tym z przyjaciółkami stwierdziły, że jest około stu osób.
Niebawem pojawili się opiekunowie, rozdzielili nas na cztery grupy. W mojej byłam ja, Milena, Nikola i pięć osób z mojej klasy. Kiedy byliśmy już gotowi jechać na lotnisko Chopena w naszą stronę biegł jakiś chłopiec w naszym wieku. Im bliżej się znajdował tym bardziej rozpoznawałam jego rysy. Nie wiedziałam, że Steven też wybiera się do Brukseli. Powitałam go miłym uśmiechem, który odwzajemnił. Pani przydzieliła go do naszej grupy.
- Nie wiedziałam, że jedziesz do Brukseli- uśmiechnęłam się, a po chwili dodałam- Nie wiedziałam, że chodzimy do tej samej szkoły- uśmiechnęłam się zakłopotana.
- Bo nie chodzę- przyznał, a moja brew nieznacznie powędrowała ku górze. Widząc moją reakcję szybko dodał- Jestem z tego technikum ulicę dalej. Powiedziano nam, że wasza szkoła jedzie do Brukseli i nam tez zaproponowano taki wyjazd. Sama rozumiesz, musiałem skorzystać- uśmiechnął się łobuzersko i mrugnął do mnie.
Samolot mieliśmy o godzinie 15, Brukseli mieliśmy zawitać około godziny szesnastej. Po raz pierwszy w życiu leciałam samolotem, widok zza okna był niesamowity. Bez przerwy robiłam zdjęcia. Przede mną siedziały Milena i Nikola, a za mną Tomek i Weronika. Obok mnie był Steve. Patrzyliśmy razem przez okno i podziwialiśmy chmury. Latanie jest niesamowite, kiedy odrywaliśmy się od ziemi z moich ust wyrwał się cichy dźwięk, to uczucie zapierało dech. Nieświadomie złapałam Stevena za rękę, ścisnął ją na znak wsparcia, ten gest dodał mi otuchy.
- Niesamowite- szepnęła Nikola z nosem przyciśniętym do szyby. Na Milenie podróż nie robiła wrażenia, jej ojciec był biznesmenem i często musieli korzystać z samolotów. Kiedy zbliżaliśmy się do Brukseli ja, Milena i Nikola powiedziałyśmy w tym samym czasie:
-Welcome Brussels city!- spojrzałyśmy po sobie i zaczęłyśmy się śmiać z naszej bliskości.
Podróż minęła nam bardzo szybko. W okolicy godziny siedemnastej znaleźliśmy się w naszym hotelu. Dziś nie mieliśmy nic zwiedzać. Większość osób rozglądała się po hotelu. Miałam pokój razem z Mileną i Nikolą. Po naszej lewej mieszkał Steven z Michałem, a po prawej Natalia i Weronika.
Wyjęłam komputer z torby podręcznej i rozłożyłam się na łóżku. Po mimo, że nie był dostępny na facebooku zaczęłam do niego pisać. Po wysłaniu pierwszej wiadomości od razu się pojawił. Prosił bym wysłała mu jak najwięcej zdjęć i przyznał, że już za mną tęskni.
Następnego dnia o ósmej zjedliśmy śniadanie, potem pani powiedziała nam plan dzisiejszego dnia. Najpierw poszliśmy do muzeum na temat ewolucji istot żywych. Muzeum było wielkie i po ogólnym wytłumaczeniu, na którym piętrze co się znajduje wszyscy się rozdzielili. Na pierwszym piętrze była historia ewolucji człowieka. Wszystko było pisane w trzech podstawowych językach: francuskim, angielskim i niemieckim. Na szczęście język angielski rozumiałam do tego stopnia, że mogłam swobodnie rozmawiać z innymi. Byłam pod wrażeniem ludzkich czaszek wystawionych w gablotach. Wyglądały na bardzo stare, nie które były zniszczone. W pokoju obok były gry na środku pokoju był metalowy drążek z zapytaniem: A ty jak długo potrafisz unieść swój ciężar? Obok był licznik, który po dotknięciu drążka odmierzał czas. Ja wytrzymałam prawie dwadzieścia sekund, Milena ledwo dziesięć, a Nikola prawie trzydzieści. Najdłużej ze wszystkich wytrzymał Steven, przez ponad dwie minuty unosił się nad ziemią, wyglądał jakby ta czynność nie sprawiała mu żadnych trudności. Obok drzwi po lewej były umieszczone plastikowe czaszki ustawione do góry nogami z dziwnym pojemnikiem przyczepionym w miejsce w którym powinien być kręgosłup. Czaszki miały z boku przyczepiony drążek do kręcenia. Zaintrygowana zakręciłam czaszkę o 180 stopni. Białe kulki wleciały do pojemnika. Zaśmiałam się w myślach i podchodząc do każdej czaszki sprawdzałam jej pojemność.
W jeszcze innym pokoju na parterze był rozwój człowieka od płodu do noworodka. Wzięłam Stevena za rękę i usiedliśmy w niby kokonie, który był zrobiony na kształt łożyska. Siedząc w środku obejrzeliśmy krótki film o poczęciu dzieci. Kiedy film się skończył Steven szybko wstał i zakręcił mnie.
- Przestań! Przestań!- śmiałam się.
Pojechaliśmy windą na najwyższe piętro gdzie znajdowały się dinozaury. Nie mogłam się oprzeć i zrobiłam sobie zdjęcie z tyranozaurem.
Drugiego dnia wycieczki poszliśmy na główny plac w Brukseli. Budynki były ozdobione złotem. Zjedliśmy tam gofry, a Nikola poszła kupić słynną Brukselską czekoladę.
- Gofry i czekoladę już mam odhaczone, czas na najtańsze piwo w Europie!- uśmiechnęła się łobuzersko i już szła w stronę sklepu z alkoholem, gdy zatrzymał ją pytający wzrok opiekunki, od tej pory miała ona oko na Nikolę. Podśmiewałyśmy się cicho z jej głupoty.
Potem podjechaliśmy autokarem do Atomium, największego na świecie atomu. Z góry był niesamowity widok: ludzie z tej odległości wyglądali jak mrówki, z tej odległości nie było widać między nimi żadnych różnic, z tej wysokości wszyscy byli równi.
Na kolację wróciliśmy do hotelu.
Trzeciego dnia szliśmy przez park do muzeum sztuki antycznej, gdy tylko zobaczyłam plac zabaw natarczywie jak mała dziewczynka zapragnęłam tam pójść. Pociągnęłam Stevena za rękę i ruszyliśmy w stronę placu. Usiadłam na huśtawce i zaczęłam się machać nogami. Steven zajął miejsce obok mnie. Potem bawiliśmy się w ganianego. Biegaliśmy i krzyczeliśmy (głównie ja) rozbawieni. Kiedy zjeżdżałam po zjeżdżalni Steven próbował złapać mnie za nogę.
-O nie!- krzyknęłam roześmiana- Nie ma takich!- podniosłam nogę do góry i zjechałam na sam dół. Steven złapał mnie w biodrach i przełożył sobie przez ramie krzyczałam i machałam nogami, bezskutecznie. Wtedy przed oczami stanęła mi scena z wakacji. Ja i Jensen, jak mi teraz go brak... westchnęłam. Steven zauważył moją zmianę humoru i postawił na własne nogi.
- Co się stało?- spytał dotykając mojego policzka.
- Brakuje mi Jensena...- zrobiłam smutną minę. Steven wyraźnie się spiął i spoważniał.
- Nic dziwnego- powiedział tonem uprzejmej obojętności, zbyt zimnej.
- Ja i on się spotykamy- wyznałam ściszonym tonem. Przez moment Steven wstrzymał pojęcie, coś zgasło w jego oczach które przed chwilą jeszcze zionęły zapałem.
- Rozumiem. Chodźmy do grupy.- zmienił temat. Niestety nasza grupa nie zauważyła naszej ucieczki i poszła dalej. Przełknęłam ślinę zaniepokojona. Nie miałam pojęcia gdzie się znajdujemy, Steven chyba też.
- Co teraz?- Spytałam zaniepokojona. Wzruszył nieznacznie ramionami i powiedział:
- Albo ich poszukamy albo wracamy do hotelu- Powrót do hotelu wydawał się bezpieczniejszą opcją, niż zagłębianie się w nieznane nam miasto. Nie pamiętałam jednak gdzie był nasz hotel. Telefon dałam Nikoli, bo miała torebkę, to uniemożliwiało nam kontakt. Steven w ogóle nie posiadał telefonu.
-Pamiętasz jak szliśmy?- spytałam niepewnie z nadzieją, że tak. Steven pokręcił przecząco głową, zrobiłam wielkie oczy i złapałam się za głowę.- Jak wrócimy?- spytałam smutno, gdyby był tu Jensen na pewno znałby drogę. Zawsze znał. Steven zaproponował żebyśmy szli ciągle prosto. Skręciliśmy w lewo i byliśmy na tej samej trasie. Staraliśmy się powtórzyć trasę jak najlepiej. Po wyjściu z parku szliśmy ciągle prosto, aż dotarliśmy do jednej z typowych uliczek w Brukseli. Wszędzie było mnóstwo ludzi różnej narodowości. Azjaci robili sobie mnóstwo zdjęć przy wszystkim i wszystkich. Sklepikarze płynnie mówiący po francusku zachęcali nas do kupna swojego towaru po przez mimikę i dużą liczbę słów, których nie znałam. Szliśmy przed siebie, by jak najszybciej dotrzeć do hotelu. W pewnym momencie stanęłam. Po mojej prawej zauważyłam TO. Mały ciężko zauważalny sklepik. Duże okna sprawiały wrażenie, że budynek jest większy niż w rzeczywistości. Cudowna aura towarzyszyła w tym miejscu. Musiałam tam wejść.
- Choć Steve- pociągnęłam go za rękę do środka.
Różne drobiazgi, naszyjniki, medaliony widniały za oknem. Weszłam do środka i od razu zauważyłam to po co przyszłam. Średniej wielkości lusterko z czarną rączką i obramowaniem, wyglądało zwyczajnie i łatwo można było je przeoczyć. Steven nie odzywał się, tylko zmarszczył pytająco brwi- Później ci wytłumaczę- szepnęłam. To lusterko mogło przysporzyć mi kłopotów, ale byłam gotowa zaryzykować. Podeszłam do kasjerki, która powitała mnie uprzejmym tonem:
-Bonjour
-Bonjour- odpowiedziałam jej tym samym. Kobieta była w podeszłym wieku, mimo tego wyglądała na pełną życia.
- Vous êtes à la recherche de la vérité?- spytała, a w głowie usłyszałam cichy głos szukasz prawdy?
- Si
- Prenez soin de vous. Vous êtes en danger. Aller- w tym samym czasie usłyszałam Uważaj na siebie. Jesteś w niebezpieczeństwie. Idź.
- Merci!
- Dépêchez!- pośpiesz się. Pokiwałam głową i szybko wyszłam ze sklepu z Stevem.
-Znasz francuski?- zdziwił się
- Nie- przyznałam zgodnie z prawdą, on zrobił wielkie oczy i już się nie odzywał.
Po godzinie znaleźliśmy drogę do hotelu. Tam zjedliśmy obiad i każdy poszedł do swojego pokoju, nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia. Między nami rodziło się coś na kształt muru, nie wiedziałam co z tym zrobić. W pokoju Milena zostawiła swój telefon. Wpisałam swój numer i zadzwoniłam.
- Ami, to ty?- spytał głos w słuchawce.
- Nikola zgubiliśmy się z Stevem, teraz jesteśmy w hotelu. Pani nic nie zauważyła?
- Jeszcze nie, ale zaraz zauważy, cholera, wścieknie się!
- wiem...- przygryzłam wargę
- Co mam jej powiedzieć?- spytała
- Prawdę- poradziłam
- Och Ami... Dobra kończę, właśnie wchodzimy do muzeum.
-Dopiero?- spytałam.
- Po drodze był lunapark... sama rozumiesz.
- Okej, miłej zabawy- pożegnałam się.
Weszłam na komputer i napisałam do Jensena.


sobota, 5 grudnia 2015

Rozdział 9. Jensen to twój chlopak?

Rozdział dodałam szybciej niż planowałam, ale ostatnio mam czas i wenę. mam nadzieję, że  historia Amandy, która ma przed wami jeszcze sporo tajemnic wciągnie was i będziecie chętniej komentować. Pomimo tego, że już w tym tygodniu zaczynam egzaminy próbne staram się jak najwięcej pisać posty i powtarzać przedmioty, z którymi mam największą trudność.
Rozdział 10, w którym już zacznie się coś dziać (w końcu to już Brussels City)  postaram się dodać w następnym tygodniu.




Nigdy nie przypuszczałabym, że sprzątanie w domu jest takie wyczerpujące. Po raz kolejny śniłam. Po rozmowie z mamą odróżniałam prawdziwe sny od tych, które chciano mi wmówić. Z czyjegoś rozkazu sprzątałam cały dom. Wszędzie było brudno, gdy kończyłam czytać jeden pokój i zabierałam się za drugi poprzedni (ten czysty) z nieznanych mi powodów wracał do stanu bałaganu. Pot lał się ze mnie strumieniami. Byłam coraz brudniejsza, tak jak pokoje. Czułam, że mijał czas, który był bardzo cenny. Osoba, która zleciła mi sprzątanie lada moment mijała się stawić, usłyszałam ciężkie kroki, które echem rozchodziły się po całym domu. Poczułam jak ktoś dyszy mi na karku. Wstrzymałam oddech, a wtedy głos przemówił lodowaty tonem:
- Czemu ty nic nie robisz? Potrafisz cokolwiek zrobić poprawnie?- zakpił głos. Był tak zimny, że nie dowierzałam w to, że należy do mojej matki, ale to nie była ona. Nie mogłam dać się zwieść.- Nie posłuszne dziecko! Nie dobra dziewucho!- zaczęła krzyczeć- Powinnaś błagać Boga i mnie o wybaczenie. Jesteś udręką! W twoim przypadku samobójstwo nie byłoby grzechem, zrobiłabyś przysługę światu. Jesteś żałosna, urodziłaś się z przypadkiem, nigdy nie byłaś chcianym dzieckiem. Chodź za mną- rozkazała. Wbrew własnej woli posłusznie za nią poszłam. Mama ubrana była w Piękną suknię, wyglądała jak panna z dworu z osiemnastego wieku. Swoje blond włosy miała związane w ciasny kok. Im bliżej kuchni się znajdowałyśmy tym bardziej zaczęła machać ręką, w której po chwili zauważyłam coś na kształt batu z czymś ostrym na końcu. Machała nim tak, że obijała ścianę wydając z niej głuchy dźwięk. Lekko przekręciła głowę w moją stronę i uśmiechnęła się na pozór przyjaźnie. Potem walnęła po raz ostatni o ścianę, przy tym łupnięciu kawałek odleciał w moją stronę. Mama stała już przy blacie kuchennym. Wyglądała jakby szykowała się do gotowania. Swoim ciałem przysłoniła blat tak, że nic nie widziałam. Czekałam cierpliwie, nie długo zobaczyłam co moja rodzicielka robiła. Na blacie leżały noże różnej wielkości. Zmarszczyłam brwi, nie miałam pojęcia czego ode mnie oczekuje, a wtedy przemówiła:
- No kochanie. Niegrzeczne dzieci zasługują na karę, a to twoja.
- Nie rozumiem- wyznałam kręcąc lekko głową, po moim czole zleciała kropla potu. Miałam pewne domysły, ale na razie zostawiałam je dla siebie.
- Ach tak? No nie! Myślałam, że korzystasz trochę z mózgu. No nic, to ja ci powiem. Masz sobie poderżnąć gardło, ewentualnie odciąć nogę. Wybieraj- a po chwili dodała- Lepiej nie chyba jesteś zbyt głupia by pozostawić ci wybór. Odetnij sobie nogę, już dawno nie widziałam jak ktoś to robi.- Mówiła zdawkowym tonem jakbyśmy rozmawiały o pogodzie na najbliższy tydzień.- No już. Na co czekasz?- Przekrzywiła lekko głowę w geście uprzejmego zainteresowania. Drżącą ręką wyciągnęłam największy z noży, w tym czasie mama usiadła.
- Śmiało!- ponagliła mnie kładąc swoje zadbane dłonie na kolanach. Przyłożyłam nóż do nogi delikatnie ją dotykając, nadal patrzyła na mnie wyczekująco. Za drugim podejściem na materiale moich białych spodni pojawiły się czerwone kropki. Mama przekrzywiła głowę tym razem w prawo i zmarszczyła brwi
- Chyba potrzebujesz pomocy- stwierdziła i nie oczekując na moją odpowiedź siłą woli wbiła nóż moją ręką w nogę. Poczułam nie straszliwy ból. Krew płynęła stróżkami, płakałam i krzyczał. Bolała mnie nie tylko noga, każdy skrawek mojego ciała przenikał okropny ból. Upadłam na podłogę kurcząc się. Wokół mnie była kałuża krwi, a dwa zimne głosy śmiały się bez krzty wesołości i wykrzywiały usta w geście ironicznego uśmieszku. Do sceny dołączył Jensen, był inny niż zwykle. Wyjął nóż z mojej nogi i naciął moją szyję. Łzy płynęły mi gęstszymi strumieniami niż krew. Jensen przyłożył usta do mojej szyi, co jakiś czas ją nagryzał i ssał moją krew. Czułam się upokorzona jak nigdy. Spojrzałam na niego. Miał puste oczy i wyglądał na smutnego, pomimo ironicznego uśmieszku. Przez moment patrzył na mnie takim smutnym wzrokiem, jakby to i dla niego było nieprzyjemne doznanie. Przez moment było mi go żal. Potem zamknął moje powieki i powiedział, że mnie kocha.
Głowa bolała mnie nieznośnie kiedy wstałam. Przez moment poczułam gorycz i upokorzenie. Moja poduszka była mokra. Podwinęłam koc by sprawdzić czy moje nogi są całe. Na szczęście nogi były w porządku, jednak na łóżku była czerwona plama. Te... uroki bycia kobietą, westchnęłam.

Piętnaście minut przed ósmą, Jensen po mnie przyjechał. Przyjechał po raz pierwszy jako mój chłopak. Od teraz chodziliśmy razem za ręce i się przytulaliśmy. Nigdy przedtem nie czułam czegoś takiego. Byłam trzy metry nad ziemią, nie... byłam o wiele wyżej!
Przyjechał swoim czarnym samochodem. Usiadłam obok niego na przednim siedzeniu. Wyjęłam swój telefon i zrobiłam sobie z nim zdjęcie. Może to i głupie, ale uwielbiam fotografować ważne dla mnie momenty.
Pod szkołą pocałowałam go na pożegnanie.
- Dziś kończę o piętnastej, przyjedziesz?- spytałam niewinnie. Kiwnął nieznacznie głową i dodał:
- Po szkole idziesz ze mną na pizze!
- No dobrze- znów złączyliśmy usta, tym razem już na prawdziwe pożegnanie.
Do szkoły poszłam prze szczęśliwa, nic nie mogło mi zepsuć humoru i tak było. Znajomi nie przeszli obok tego nagłego objawu szczęścia obojętnie.
- Zakochałaś się?
- Na pewno się zakochała. Widzisz jej maślane oczy?
- Czy to twój chłopak zawozi cię samochodem?
- Może to jej ojciec kupił sobie nowy samochód, co?
- No nie wiem. A ja widziałam kierowce! Jest meeeega przystojny, to na pewno nie jej tata. Jest za młody. Wygląda może na jakieś 19, 20 lat.
- Ami musisz nam wszystko opowiedzieć!- rozmawiały ze mną koleżanki z klasy. Skromnie wyznałam, że od piątku pewien chłopak poprosił mnie o chodzenie. Dziewczyny gratulowały mi i życzyły szczęścia.
Pierwszymi osobami, które jednak dowiedziały się o mojej zmianie statusu były Milena i Nikola. Wiedziały wszystko ze szczegółami ( może oprócz mojej małej paranoi).
Po szkole Jensen zabrał mnie do najlepszej pizzerii w mieście. Głupio było mi, gdy płacił za mnie.
Wieczorem, gdy już pożegnałam się z moim chłopakiem (to brzmi lepiej niż myślałam) napisałam do Zosi: "Jensen poprosił mnie o chodzenie"
lada moment zaczęła mi spamować
OMG
ŻARTUJESZ?
NIE NO CUDOWNIE MALEŃKA SZYBKO ZGÓDŹ SIĘ!!!!!
Wiedziałam! Pasowaliście dla mnie do siebie od ZAWSZE
POWIEDZ ŻE SIĘ ZGODZIŁAŚ
Jeju maleńka pisz szybciej!
Zdążyłam do niej napisać krótkie tak kiedy zasypała mnie kolejnymi smsami:
SUPER 
JEJU SZCZĘŚCIA MALEŃKA 
No nie mogę cudownie!!!!!
Wiesz co? Poczekaj, daj mi 20 minut i już do ciebie jadę!
OPOWIESZ MI WSZYYYSTKO !!!!
Uśmiechnęłam się pod nosem.
To było typowe dla Zosi. Nie minęło pół godziny, a już ktoś pukał do drzwi. Co było godne podziwu dla niej. Zwykle jak pisała "będę za dwadzieścia minut" było równoznaczne z "za godzinę max dwie się zobaczymy". Opowiedziałam jej wszystko z najdrobniejszymi szczegółami, dodając swoje odczucia (i omijając małą paranoję). Potem musiałam znów wszystko powiedzieć co sądzę o Jensie. Rozmawiałyśmy o nim bardzo długo. Zosia dzieliła się swoimi odczuciami co do pierwszego chłopaka i Adama. Choć czułam się zakłopotana, potrzebna była mi taka rozmowa.


piątek, 4 grudnia 2015

Rozdzial 8. Wycieczka szkolna

Przez kolejny tydzień myślałam. Miałam małe wątpliwości. Moje sny nigdy nie były normalne.
Można negować słowo normalne, bo to co dla pająka jest normą, dla muchy jest chaosem. Miałam przeczucie, że to wszystko dzieje się w rzeczywistości, nie tylko w mojej głowie. Miałam umrzeć, bardzo się tego bałam. Swoją śmierć wyobrażałam sobie w podeszłym wieku, kiedy na łożu śmierci będę najszczerzej rozmawiać ze swoimi dziećmi, wnukami. Najwyraźniej miałam nie dożyć nawet do swoich osiemnastych urodzin.
Moja mama chowała się przed samym diabłem, goniła ją śmierć, a ja zawarłam jakiś pakt z nim na mocy, którego miałam koszmary. Nie... To nie mogła być prawda. Potrzebowałam dowodów. Moja rodzicielka kazała mi jechać na wycieczkę do Brukseli. Nie wiedziałam czemu, ale i tak zamierzałam to zrobić. Nawet jeśli nie miało to sensu. Taka wycieczka mogłaby się nie powtórzyć.
Następnego dnia po rozpoczęciu roku szkolnego pani powiedziała nam o szczegółach wycieczki.
- 13 września macie wyjechać. Wycieczka będzie trwać tydzień. Będziecie zwiedzać muzea i komitet Europejski. Wycieczka kosztuje 500  złotych. Kto już w tej chwili jest w stanie mi powiedzieć, że interesuje go taka wycieczka?- zapytała wychowawczyni, a połowa klasy podniosła ręce- Dobrze, tutaj macie szczegółowy plan i do piątego września musicie potwierdzić swój wyjazd.- Pani podchodziła do ławek i kładła kartkę papieru z dokładnym planem i kosztorysem wycieczki.
Następnego dnia już wpłaciłam zaliczkę i potwierdziłam wyjazd.
Kilka dni później już szykowałam walizkę. Pomino, że został mi jeszcze tydzień.
Nauczyciele zdążyli się już rozkręcić z zadawaniem prac domowych i moje życie kręciło się tylko i wyłącznie wokół szkoły i Jensena, z czasem było go coraz mniej. Z przyjaciółmi spotykałam się wyłącznie w szkole. Jensen zawoził mnie i przywoził. Spędzaliśmy całe wieczory u mnie, albo u niego ucząc się. Jensen był w profilu matematyczno- fizycznym na studiach. Nieraz pomagał mi z tych przedmiotów i cierpliwie tłumaczył zadania. Dzięki niemu z trój poprawiłam się na piątki.
Podczas piątkowej powtórki do kartkówki, którą szykowała dla nas nauczycielka biologii, dostałam sms'a od Jensena z pytaniem czy długo ma czekać pod drzwiami. Z niedowierzaniem pokręciłam głową, a niewinny uśmiech błąkał się po mojej twarzy. Szybko wstałam i podeszłam otworzyć drzwi. Tam stał Jensen oparty o ścianę. Nie spodziewałam się go tu, myślałam bardziej, że jest jeszcze na dworzu.  Uśmiechał się wesoło. Miał na sobie ciemne jeansy z obniżonym krokiem (osobiście uważam, że nie wygląda dobrze taki krój, ale na nim, zresztą jak każde ubranie, prezentowały się rewelacyjnie), skórzaną kurtkę i czarną bokserkę, która uwydatniała jego mięśnie.
- Cześć!- Prawie krzyknęłam szczęśliwa, a potem speszona swoim tonem dodałam spokojniej- cześć- i go przytuliłam
- Hej- odwzajemnił uścisk i wtulił twarz w moje rozpuszone blond włosy.- Amando mam ważne pytanie.
Poczułam dziwny uścisk w okolicy serca. Coś się stało?
- Czy zostaniesz moją dziewczyną?- patrzył mi prosto w oczy, do momentu słowa ,,dziewczyna", wtedy swój wzrok skupił na adidasach.
- Och Jense!- miałam wrażenie, że unoszę się trzy metry nad ziemią.- Jasne- uśmiechałam się od ucha do ucha. Mój chłopak patrzył na mnie wzrokiem osoby, która spełniała właśnie swoje marzenia, przynajmniej tak wyglądał. Położył swoje ręce po obu stronach mojej twarzy. Lekko przekręcił ją w lewo i położył swoje wargi na moich. Na początku delikatnie dotykał mój język. Delikatnie pokazywał jak bardzo mu zależy. Potem pocałunki stały się coraz śmielsze, już kroczyliśmy w stronę mojego łóżka. Rzucił mnie na nie i nieprzerwalnie całował. Nie pamiętam jak długo to trwało, nie widziałam świata poza jego ustami. Wkońcu oderwał się ode mnie. Spojrzał głęboko w oczy i przytulił. Przewrócił mnie na swój brzuch i leżałam przytulona do jego klatki piersiowej. Czułam jak jego klatka piersiowa się unosi podczas oddychania. Nie czułam jednak bicia jego serca, tak mi się wydaje. Nie miał pulsu. Poczułam, że serce bliżej mi bije. To kolejny koszmar? Zasnęłam znów jakimś cudem i zaraz jak odwrócę twarz zobaczę jego twarz zdeformowaną w dziwny sposób? Kiedy zdąrzyłam zasnąć? Prawdopodobie podczas odrabiania. Uszczypnęłam się w nadgarstek w nadziei, że to pomoże mi w jakiś sposób się obudzić. Bezskutecznie. Połknęłam ślinę i powoli zaczęłam obracać głowę. Byłam wystraszona i chyba Jensen to zauważył, bo zmarszczył brwi. Widząc jego normalną twarz odetchnęłam z ulgą. Zmarszczka między jego brwiami zniknęła. Uśmiechnęłam się. Tylko mi się wydawało. Jestem przewrażliwiona.
Śmiało złączyłam nasze usta. Jensen fantastycznie całował.