Nie było mnie tu miesiąc, kto by pomyślał? Czuję się jakby nie było mnie tu znacznie dłużej!
Może niektórzy wiedzą o moim blogu Dramione: We keep this love (trzymajcie kciuki by akcja trwała tak długo jak zaplanowałam) tak czy siak, zapraszam. Gdyby ktoś również był zainteresowany mam Wattpada. Nigdy nie pomyślałabym, że moja działalność w internecie tak się rozwinie. Dziękuję wam za te 2,5k wyświetleń, jesteście cudowni.
Teraz do czytelniczek!
Kochane aniołki dziś nasz dzień życzę Wam mnóstwo zdrowia, miłości, nie kończących się książek!
Wszystkiego o czym sobie marzycie.
Świat Amandy
music
wtorek, 8 marca 2016
wtorek, 2 lutego 2016
Epilog
Tak więc to koniec. Władają mną skrajne emocje. Zakończyłam tą historię.
(przyznam, że żałuję, że jest taka krótka)
Biegniemy, płuca palają mnie żywym ogniem. W gardle cłuję gulę. Twarz mam mokrę od łez. Wkońcu znajdujemy się na naszej ulicy. Bogu niech będę dzięki! Mam krótki i płytki oddech. Cała drżę. Jesteśmy pod domem Stevena. Czuję jak żółć zbiera mi się w gardle. Wymiotuję.
Dopiero wtedy zrozumiałam do czego ludziom potrzebna jest wiara. Nie miałam pojęcia czy to najlepszy moment na takie rozmyślenia, ale nie mogłam się powstrzymać. Pomimo tego, że Jensen był pół demonem sprawił, że czuję, że żyję. Ja pomogłam mu odnaleźć światło, a on pokazał mi, że bez mroku nie byłoby światła. Umocniliśmy się wzajemnie. Szkoda, że on po śmierci trafił do piekła, nie zasłóżył na to.
Przez te wszystkie lata myślałam, że kościół jest dla ludzi dobrych. Nie, kościół jest dla ludzi zranionych. Teraz poczułam to. Te wszystkie wiary. Chrześcijanie, żydzi, muzumanie i inni nie wierzą bez powodu. Wiara nadaje sens życiu, pomaga w ciężkich chwilach.
Biedny Jensen. Gdyby nie Steven on już bym nie żyła. Uratował mi życie.
Cieszę się, że to ja pierwsza mogłam mu pokazać kościół. Nauczyłam go modlitwy. Jensen był bardzo zraniny. Pomimo tego, że miał w sobie krew demonów, nie można zapomnieć, że również był człowiekiem. Miał uczucia i ja o tym najlepiej wiedziałam.
Spoczywaj w pokoju, Jens.
Steven poszedł otworzyć drzwi. Zaprasza mnie do środka, wchodzę.
- Daniel i Kasia nie żyją.- gdybym nie była tak zmęczona zapytałabym skąd wie.- Mamy jakieś...- spojrzał na zegarek na prawej ręce. Dziwne, mogłabym się założyć, że powinien być na lewej ręcę- ...dziesięć minut. Wtedy ciało Jensena zniknie z powierzchni ziemi, a Śmierć przyjdzie po ciebie.- coś w jego głosie sprawiło, że zadrżałam. Miał zachrypiały głos.- To wszystko wina Anastazji!- rzucił niespodziewanie tak wściekle, że cofnęłam się o krok.- Zostawiła na ciebie pułapkę... Może nawet i nieświadomie. Mój ojciec zawsze mówił: "kiedy anioły upadają ich udręka jest o tyle straszniejsza, że kiedyś widziały twarz Boga, a teraz nigdy więcej jej nie zobaczą."- mówił szybko, przez co słowa wydawały się nie wyraźne. Dopiero po chwili zrozumiałam co ma na myśli. Czyżby matka próbowała zaćmić tęsknotę za Bogiem rodząc mnie? Matka Jensena również marzyła o dziecku, tylko ona pragnęła go z miłości. Czy nadal jeszcze żyje? A co z moją mamą?
- Gdzie... mama?- zachrypiałam. Jeśli dożyję jutra najpewniej stracę głos. Posłał mi smutny uśmiech i palcem wskazał dół. Z ust wydostał mi się jęk, który bardziej przypominał stęknięcie.
- Skąd... wie-esz- każde słowo raniło moje gardło. Ale nie żałowałam rzadnej minuty, w której krzyczałam. Jedna z nich mnie uratowała. Steven mnie usłyszał. Czy to nie był cud?
- Należę do wtajemniczonych.
Słucham? Co to wtajemniczeni? Jest was więcej?
Spojrzał na zegarek.
- Została minuta. Odkąd cię poznałem marzę o jednym: spróbować tych ust. Pozwolisz mi?- zrobił krok w moją stronę. W ten sposób odległość między nami zmalała. Byłam zdziwiona. Przed oczami miałam tego Stevena, z którym bawiłam się na placu zabaw w Brukseli. Ten jego wzrok kiedy powiedziałam mu o Jensenie. Musiałam być wporządu wobec siebie i jego. Została mi tylko minuta. Kiwnęłam głową, a odległość między nami znikła. Połączyliśmy języki. Steven całował zadziwiająco dobrze. Chwilę później coś się stało; pocałunek stał się bardziej mokry, chłodny i było w nim coś obrzydliwego.
Odsuwam się.
Odsunęła się, a on spojrzał na nią zdziwiony. Przeniósł wzrok na zegarek.
- Minęła minuta.- oznajmił bardziej sobie niż jej. Patrzył w jej oczy, których źrenice zaczęły się powiększać. Zupełnie jakby zobaczyła coś przerażającego. Potem iskierka życia zaczęła wygaszać; oczy stały się puste, przypominające ciemne tunele. Czy znajdowała się właśnie w tunelu? Jeśli tak, to czy niedługo nie zobaczy światła? Czy Śmierć właśnie tam ją zabrała?
Amanda upadła. Steven podniósł ją trzymając za głowę i nogi. Zaniósł ją do swojego pokoju.
Pomieszczenie ograniczało się jedynie do brązowego i białego koloru. Minimalistycznie urządzone. Bardziej przypominało pokój emeryta niż nastolatka.
Położył ją na łóżku. Okrył białym prześcieradłem w brązowe wzory kwiatów. Włosy rozsypał niby niedbale na poduszce. Kołdrę nałożył pod jej szyję.
Zamknął jej powieki; wyglądała jakby spała.
Opuszkami palców dotknął jej zadrapanego policzka i spojrzał czule.
- Dobranoc, Amando.- patrzył na nią jakby chciał coś dodać, wkońcu powiedział:- Gdybyś wybrała mnie, wszystko by się inaczej skończyło.
Po tych słowach wyszedł trzaskając drzwiami. Uderzenie było tak mocne, że dzbanek stojący na półce przy drzwiach spadł i stłukł się.
Amanda wyglądała jakby spała. Te kilka godzin były wystarczająco męczące. Zasłużyła na sen. Jakby na zaprzeczenie słów otworzyła oczy.
Już nie była tą samą Amandą. Czyżby pokonała śmierć?
czwartek, 28 stycznia 2016
Rozdział 16. Koniec
Jeśli coś się zaczęło trzeba to skończyć. Tak więc biorę się w garść to będzie ostani rozdział Świata Amandy. Podzielony na dwie części. Część druga wyszła krótsza niż myślałam, dlatego postanowiłam nie rozdzielać rozdziału.
Tak o to tym rozdziałem kończyć będę historię Świata Amandy
Dziękuję wszystkim, których ta historia w jaki kolwiek sposób zaciekawiła.
Pisanie nie jest proste. Czasem brakuje chęci, czasem nie ma się czasu. Jednak naprawdę warto.
Początki zawsze są trudne, ale jeśli chcesz pisać to pisz. Nie ma lepszej rady.
Dziękuję wszystkim komentującym!xx
W ciągu najbliższego tygodnia dodam epilog, by móc w końcu z czystym sumieniem zakończyć tą historię. Nie kryję: zdążyłam przywiązać się do Amandy i Jensena.
Początkowe scenariusze tej histori były różne. Od początku wiedziałam jedno: nie zostawię Jensena żywego. A teraz? Ciężko mi go uśmiercić. Myślałam, żeby zrobić z niego seryjnego mordercę, ale z czasem zmieniłam zdanie i poszłam bardziej w stronę fantasty.
Jeszcze raz dziękuję z całego serca każdemu kto to czyta!♥
Wstałam wypoczęta jak nigdy. Jak się później okazało to była jedyna później tak dobra noc. Żadnych koszmarów, zero strachu. Czyżby nawet śmierć miała serce? Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to cisza przed burzą.
Od niedawna Kasia wprowadziła się do nas. Stała w kuchni i szykowała śniadanie. Z perspektywy czasu rozumiem jak absurdalny był mój strach o to, że zajmie miejsce mamy. Tego miejsca nei da się zastąpić. Każdy z naszej trójki dobrze o tym wiedział, a jednak milczał.
Poranek był idealny na spotkanie z Jensenem. Nie widziałam go od dwóch tygodni.
Teraz jesteśmy w niebezpieczeństwie. Został nam niecały miesiąc.
W uszach zabrzęczały mi jego słowa. Jeśli coś miało się stać, to byłam na to gotowa. Nie, to kłamstwo. Nie byłam gotowa, po prostu chciałam mieć za sobą cały ten strach i wątpliwości jakie towarzyszły mi od dwóch tygodni.
Wyszłam na dwór. Moje kroki skrzypiały zostawiając ślad na śniegu. Stałam pare minut pod domem Jensena. Nie miałam pojęcia jaki ruch wykonać, dlatego nie robiłam nic.
- Amanda, złotko, co tu robisz? Wejdź do środka!- zaprosiła mnie mama Jensena. Tak dawno jej nie widziałam, że praktycznie zapomniałam jak wygląda. Oszałamiająco piękna. Nie rozumiałam tego jak mogła pozwolić urodzić potwora. To znaczy Jensa. Moje policzki zaczerwieniły się pod wpływem nie wypowiedzianych słów. Miała na sobie grubą białą czapkę i szalik tego samego koloru. Czarna kurtka sięgała jejdo bioder. W dwóch rękach trzymała reklamówki.
- Może pomóc pani to wnieść?- miałam nadzieje, że mój głos brzmiał naturalnie, nie tak jakbym chwile temu obraziła Jensena.
- Nie trzeba. Opowiedz lepiej co u ciebie słychać, dawno się nie widziałyśmy.
- Wszystko po staremu- kłamstwo poszło mi łatwo, ale kobieta nie dała się zwieść. Jestem pewna, że jest wtajemniczona.
- Bardzo dobrze.- Weszłyśmy do pomieszczenia. Wszystko wyglądało tak jak za pierwszym razem mojej wizyty. Jedynie atmosfera się zmieniła. Powietrze wydawało się jakby cięższe. I było przygnębiające. Mama Jensena już się nie uśmiechała. Wyglądała na zmęczoną kobietę.
- Jensen wróci za pół godziny.- stwierdziła z zadziwiającą dokładnością
- Skąd pani...
- Poczekaj dziecino. Mamy tylko pół godziny. Pora wyjaśnień.
Wstrzymałam oddech. Powoli poznawałam prawdę.
- Od trzydziestu lat próbuję zajść w ciążę.
- Ale pani wygląda na tyle...
- Amando, mamy mało czasu!- zganiła mnie- Tak wiem na ile lat wyglądam. Wracając do wątku miałam dwadzieścia lat kiedy po raz pierwszy zachciałam mieć dziecka. Nie potrzebowałam mężczyzny. Jedynie dziecko było mi potrzebne do pełni szczęścia. Próbowałam z każdym. Nic. Byłam u lekarza, który stwierdził moją bezpłodność. Każdy następny sposób był zły. Modliłam się do Boga, do wielu Bogów, szukałam wiary która pozwoli mi mieć małą dziecinę. Wtedy napotkałam satanistę. Naprowadził nie na szlak, który pozwolił mi mieć to o czym najbardziej w świecie marzyłam: dziecko. Odprawialiśmy czarne msze. Wkońcu stwierdziłam, że muszę przywołać demona. Tak więc zrobiłam. Straciłam przez to palec wskazujący u lewej i prawej ręki.
Spojrzałam na jej dłonie i dopiero wtedy to zauważyłam, pierwszy raz odkąd ja widziałam zauważyłam wadę w jej wyglądzie. Już nie wyglądała tak młodo. Wyglądała jak stara kobieta, która utknęła w młodym ciele.
- Potem okazało się, że jestem w ciązy. Lekarz stwierdził, że płód jest nieżywy. Przepłakałam wiele noc, aż zauważyłam jak się porusza. To był najpiękniejszy dzień w moim życiu.- kobieta zrobiłą rozmarzoną minę, a potem zmarszczyła brwi.- Tak czy siak, jeden z tych normalniejszych. Kiedy Jensen się rodził umarłam. Wychodząc zniszczył moją macicę do tego stopnia, że do dziś nie mogę siedzieć na rowerze.- zaśmiała się bez krzty wesołości.- Takie pakty są niebezpieczne. Niestety człowiek uczy się po fakcie. Czekam teraz na śmierć, ale będę przy życiu tak długo dopóki Jensen...
- Nie...- szpnełam. Ciarki przechodziły przez moje ciało. Przeprosiłam ją i wybiegłam do toalety. Ledwo dobiegła, a zaczęłam wymiotować. Moja twarz płonęła. Miałam tylko na dzieję, że po drodze nie ubrudziłam białych toaletowych płytek. Opanowałam emocję. Umyłam twarz zimną wodą i spojrzałam w lustro. Oczy i twarz nadal miałam zaczerwienione.
- Za pięć minut powinien już być, dlatego kochanie życzę ci powodzenia. Wierzę, że przeżyjesz. To jego i twoja ostatnia noc w rodzinnym. Pamiętaj człowiek nie może dać sobie sam rady z takimi siłami ciemności...
- Ja nie jestem człowiekiem- stałam pewnie. na czarno białych kafelkach.
- Jednakże jeśli przeżyjesz nie możesz wrócić do domu.
- Co z moim ojcem? Przecież nie jest bezpieczny.
Wzrusza ramionami. Ten gest rozłaszcza mnie i przygnębia.
- Obiecaj, że zrobisz wszystko by był bezpieczny- błagam.
- Nie mogę- odpowiada, a ja czuję jak kolana uginają się pod moim ciężarem.- Idzie- szepcze.
Chwilę później Jensen przychodzi.
Wstaję i trzepię spodnie.
- Cześć- drapię się po głowie- mam nadzieję, że nie jesteś zajęty.
- Dla ciebie zawsze mam czas.
Wyszliśmy na dwór. Przez moment było niezręcznie. Dopóki nie zaproponowałam miejsca. Zdziwił się, ale zgodził. Szliśmy tą drogą, co zawsze. Odychałam miarowo. Wyciągnęłam do niego rękę. Złapał ją. Droga była odśnieżona, a my staliśmy pod drzwiami. Spojrzałam w jego oczy. Czarne, wystraszone. To była dla niego nowa sytuacja. Nagle zauważyłam powiązanie w zmianach koloru jego oczu. Czarne- kiedy był przerażony. Szare- kiedy był szczęśliwy. Ale co oznaczały inne barwy jego oczu? Kolejna zagadka, której już nie rozwiążę.
Miał szeroko otawrte oczy kiedy już przekroczyliśmy bramę kościoła. Nigdy nie widziałam takiego wyrazu twarzy. Zaśmiałam się serdecznie, a mój śmiech rozniósł się echem. Jensen póścił moją rękę i poszedł bliżej. Patrzył na ołtarz rozdziawionymi ustami. Usiadłam do jednej z ławek. Patrzyłam na ołtarz. Nie zwracałam na niego uwagi. Myślami byłam gdzie indziej.
Zostawiłam ich wszystkich. Nikt nie wyjdzie z tego żywym. Ani tata, ani Kasia, ani Jensen. I ja też nie chcę być żywa jeśli nie będę mogła ich już nigdy zobaczyć, tym samym mama też tak więc nie lepiej to wszystko zakończyć?
- Amando...- głos Jensena wyrwał mnie z rozmyśleń. Spojrzałam na niego. Miał zaróżowione policzki i patrzył na mnie zachłannie. Czy to musi się tak skończyć? Czy on musi umrzeć? Jak ktoś tak piękny może być potworem?
- Nauczysz mnie się modlić?- spytał spuszczając wzrok.
To była dla niego nowość.
Jak ktoś tak piękny może być potworem? Czy on musi umrzeć? Czy to musi się tak skończyć?
Pokazałam mu jak się żegnam, a on powtórzył gest. Pocałowałam jego policzek. Pierwszy raz w życiu całowałam w kościele. Ostatni. Klęczeliśmy ze złożonymi rękami do modlitwy. Wyjęłam z kieszeni kartkę. I wtedy zaczęłam:
- Panie Jezu, staję przed Tobą taki jaki jestem.
Przepraszam za moje grzechy, żałuję za nie, proszą przebacz mi. W Twoje Imię przebaczam wszystkim cokolwiek uczynili przeciwko mnie. Wyrzekam się szatana, złych duchów i ich dzieł. Oddaję się Tobie Panie Jezu całkowicie teraz i na wieki. Zapraszam Cię do mojego życia, przyjmuję Cię jako mojego Pana, Boga i Odkupiciela. Uzdrów mnie, odmień mnie, wzmocnij na ciele, duszy i umyśle. Przybądź Panie Jezu, osłoń mnie Najdroższą Krwią Twoją i napełnij Swoim Duchem Świętym. Kocham Ciebie Panie Jezu. Dzięki Ci składam. Pragnę podążać za Tobą każdego dnia w moim życiu. Amen. Maryjo Matko moja, Królowo Pokoju, Święty Peregrynie Patronie chorych na raka, Wszyscy Aniołowie i Święci, proszę przyjdźcie mi ku pomocy.
Złożyłam karteczkę. Jensen uważnie na mnie patrzył, a jego oczy miały niebieski kolor. Nie wiedziałam co to oznacza. Miałam wrażenie, że wybrałam złą modlitwę, ale nadchodzą ciężkie czasy. Jeśli Bóg nam nie pomoże, jeśli my sami sobie nie pomożemy to nie mamy szans.
Nadeszły ciężkie chwile.
(CZĘŚĆ DRUGA)
Wyszliśmy wtuleni w siebie. Bliżsi sobie niż kiedykolwiek. Chmury pociemniały. Wyglądały jakby za chwile miało padać.
-Przyszedł- szepcze mi do ucha. Spoglądam na niego i wiem co ma na myśli. Chce mi się płakać, ale powstrzymuję się. Odkąd go poznałam jestem bardziej człowiekiem niż kiedykolwiek.
Patrzę w górę i widzę jak grube krople deszczu opadają na ziemię. Piękna pogoda by umrzeć. Odrazu żałuję swoich słów. To nie będzie tak wyglądać. Nie mam zamiaru teraz umierać.
Ściskam mocniej jego rękę, a drugą zaciskam w pięść.
Ciągnę go w stronę pola, które znajduje się za kościołem.
Przytulam go, ale w tym geście jest więcej miłości niż w jakimkolwiek z naszych pocałunków.
- Zachowaj mnie na zawsze w sercu, obiecaj.- prosi, a ja nie wiem co odpowiedzieć. Dotykam jego piersi w miejscu w którym powinno być serce. Nawet pod kurtką czuję jego umięśnione ciało.
- To nie musi się tak skończyć.- kręce głową.
- Wejdz do Lusterka. A aj je zniszczę. W ten sposób przeżyjesz.
Oczy znów zrobiły się czarne, tym razem napewno nie było to oznaką strachu, tylko dobrego aktorstwa. Już znikł. Cofnęłam się o krok. Nie było nic. A jeśli weszłabym do Lusterka, już bym nie wróciła. On tego chciał nie mogłam więc tego zrobić.
Nie miałam przy sobie nic. Wierzyłam, że Jensen też.
- Panie, pomóż mi- szepnęłam płaczliwym tonem i zamknęłam oczy. Gdy znów je otworzyłam Jensen patrzył na mnie niebieskimi oczami. Wyglądał jak spłoszona sarna. Zaczął biec. Odczekałam chwilę i zachowując bezpieczną odległość pobiegłam za nim.
Pobiegł pod drzewo przy którym wyznał mi prawdę. Palce zaczęły przypominać szpony. Krzyczał, a w zasadzie wrzeszczał. Drapał korę jak dzikie zwierze. Czy wyczuwał moją obecność? Stałam za krzakami. Zaraz zrobi sobie krzywde, myślę. Obgryzłam cały kciuk. Nie zostawię go tak.
- Jensen!- staram się przekrzyczeć go. Bezskutecznie. Podchodzę bliżej. Widzę jak jego łopatki poruszają się na przemian. Dotykam jego ramię i czuję odtrącenie. Ból prawego policzka doskwiera mi najbardziej. Dotykam go i utwierdzam się w przekonaniu, że krwawi. Jens mnie skrzywdził. Obiecał, że tego nie zrobi. Wstaję z ziemi. Jensen zdąrzył się opanować. Nie wygląda już jak ten, którego znałam od miesięcy. Wygląda jak potwór. Stoi spokojnie, pełen dzikiej furii. Gotowy na atak. Rzuca w moją stronę coś drewnianego. Łapię kołek. A więc chce walczyć. Prawie uczciwie. Mam celować w Jensena? Nie mogę.
- Jens. Wiem że tu jesteś odezwij się- wołam- Jensen kocham cię. Wróć- głos załamuje mi się na ostatnim słowie. A pojedyńcza łza okala policzek. Nie mówi nic. Znów ma szpony. A wargi wykrzywia w sadystycznym uśmiechu. Podnoszę się. To nie on. Czy Jensen jest juz stracony? Nie wróci już?
- Wiedz, że nie jestem bezduszny. Masz minutę przewagi. Zrób z nią co chcesz.- patrzy na mnie, a w jego oczach widzę wyzwanie.- Ja na twoim miejscu bym uciekał.- rzuca od niechcenia.
Puls mi przyspiesza. Słyszę mój krótki i płytki oddech. Zaczynam biec przed siebie. Płuca palą mnie żywym ogniem. Odwracam głowę. Jensen idzie normalnym tępem w moją stronę. Usta wykrzywił w sadystycznym uśmieszku. Wygląda przerażająco. Wycieram spocone ręcę o dżinsy. Znów jesteśmy na polu, blisko kościoła. Mam nadzieję, że jest około dziewiątej. W ten sposób ktoś kto szedłby do kościoła mógłby nas zauważyć i przyjść. Najlepiej z pomocą. Trzymałam się tej optymistycznej myśli jak ostatniej deski ratunku. Miałam mokre policzki od łez. Zdusiłam w sobie histeryczny śmiech. Krzyczę gdy jest już blisko.
- Jensen, Jensen...- błagam płaczliwie. Znów biegnę, przewracam się o własne nogi. Uderzam twarzą w zimny śnieg. Boję się. Lepię kulkę ze śniegu i rzucam w Jensena. Posyła mi zdziwione spojrzenie. Na chwilę udało mi się go rozproszyć. Jensen podnosi mnie i rzuca jak szmacianą lalkę. Jego ręcę zamieniają się w pazury. Przed oczami widzę czarne plamy. Wiem, że niedługo stracę przytomność, ale nie mogę. Rozglądam się w nadziei, że kogoś zobaczę.
A wtedy zauważam Go. Każdego, ale jego się tu nie spodziewałam.
Steven trzyma w ręcę drewniany kołek. Ten sam, który rzucił w moją stronę Jensen, nie to już nie jest Jensen. To zwykły potwór. Jeszcze go niezauważył. Nie mam zamiaru mu w tym pomóc. Płaczę i błagam go o litość. Mówię to co chciałby usłyszeć. Łzy są prawdziwe, już opłakuję to co spotka jego ciało.
Potwór wydaje okropny wrzask. To chyba najbardziej ludzki dźwięk jaki wydał odkąd tylko wyszliśmy z kościoła. Oczy mu pociemniały. Widziałam jak całe życie z nich uchodzi. Przez chwilę wydawało mi się, że pod maską szaleńca widziałam mojego Jensena. Tego, który powiedział mi, że mnie kocha. Tego, który był wobec mnie szczery. Tego, który nie chciał mnie zranić.
Nie zraniłeś mnie Jens. To nie byłeś ty.
Tak o to tym rozdziałem kończyć będę historię Świata Amandy
Dziękuję wszystkim, których ta historia w jaki kolwiek sposób zaciekawiła.
Pisanie nie jest proste. Czasem brakuje chęci, czasem nie ma się czasu. Jednak naprawdę warto.
Początki zawsze są trudne, ale jeśli chcesz pisać to pisz. Nie ma lepszej rady.
Dziękuję wszystkim komentującym!xx
W ciągu najbliższego tygodnia dodam epilog, by móc w końcu z czystym sumieniem zakończyć tą historię. Nie kryję: zdążyłam przywiązać się do Amandy i Jensena.
Początkowe scenariusze tej histori były różne. Od początku wiedziałam jedno: nie zostawię Jensena żywego. A teraz? Ciężko mi go uśmiercić. Myślałam, żeby zrobić z niego seryjnego mordercę, ale z czasem zmieniłam zdanie i poszłam bardziej w stronę fantasty.
Jeszcze raz dziękuję z całego serca każdemu kto to czyta!♥
Wstałam wypoczęta jak nigdy. Jak się później okazało to była jedyna później tak dobra noc. Żadnych koszmarów, zero strachu. Czyżby nawet śmierć miała serce? Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to cisza przed burzą.
Od niedawna Kasia wprowadziła się do nas. Stała w kuchni i szykowała śniadanie. Z perspektywy czasu rozumiem jak absurdalny był mój strach o to, że zajmie miejsce mamy. Tego miejsca nei da się zastąpić. Każdy z naszej trójki dobrze o tym wiedział, a jednak milczał.
Poranek był idealny na spotkanie z Jensenem. Nie widziałam go od dwóch tygodni.
Teraz jesteśmy w niebezpieczeństwie. Został nam niecały miesiąc.
W uszach zabrzęczały mi jego słowa. Jeśli coś miało się stać, to byłam na to gotowa. Nie, to kłamstwo. Nie byłam gotowa, po prostu chciałam mieć za sobą cały ten strach i wątpliwości jakie towarzyszły mi od dwóch tygodni.
Wyszłam na dwór. Moje kroki skrzypiały zostawiając ślad na śniegu. Stałam pare minut pod domem Jensena. Nie miałam pojęcia jaki ruch wykonać, dlatego nie robiłam nic.
- Amanda, złotko, co tu robisz? Wejdź do środka!- zaprosiła mnie mama Jensena. Tak dawno jej nie widziałam, że praktycznie zapomniałam jak wygląda. Oszałamiająco piękna. Nie rozumiałam tego jak mogła pozwolić urodzić potwora. To znaczy Jensa. Moje policzki zaczerwieniły się pod wpływem nie wypowiedzianych słów. Miała na sobie grubą białą czapkę i szalik tego samego koloru. Czarna kurtka sięgała jejdo bioder. W dwóch rękach trzymała reklamówki.
- Może pomóc pani to wnieść?- miałam nadzieje, że mój głos brzmiał naturalnie, nie tak jakbym chwile temu obraziła Jensena.
- Nie trzeba. Opowiedz lepiej co u ciebie słychać, dawno się nie widziałyśmy.
- Wszystko po staremu- kłamstwo poszło mi łatwo, ale kobieta nie dała się zwieść. Jestem pewna, że jest wtajemniczona.
- Bardzo dobrze.- Weszłyśmy do pomieszczenia. Wszystko wyglądało tak jak za pierwszym razem mojej wizyty. Jedynie atmosfera się zmieniła. Powietrze wydawało się jakby cięższe. I było przygnębiające. Mama Jensena już się nie uśmiechała. Wyglądała na zmęczoną kobietę.
- Jensen wróci za pół godziny.- stwierdziła z zadziwiającą dokładnością
- Skąd pani...
- Poczekaj dziecino. Mamy tylko pół godziny. Pora wyjaśnień.
Wstrzymałam oddech. Powoli poznawałam prawdę.
- Od trzydziestu lat próbuję zajść w ciążę.
- Ale pani wygląda na tyle...
- Amando, mamy mało czasu!- zganiła mnie- Tak wiem na ile lat wyglądam. Wracając do wątku miałam dwadzieścia lat kiedy po raz pierwszy zachciałam mieć dziecka. Nie potrzebowałam mężczyzny. Jedynie dziecko było mi potrzebne do pełni szczęścia. Próbowałam z każdym. Nic. Byłam u lekarza, który stwierdził moją bezpłodność. Każdy następny sposób był zły. Modliłam się do Boga, do wielu Bogów, szukałam wiary która pozwoli mi mieć małą dziecinę. Wtedy napotkałam satanistę. Naprowadził nie na szlak, który pozwolił mi mieć to o czym najbardziej w świecie marzyłam: dziecko. Odprawialiśmy czarne msze. Wkońcu stwierdziłam, że muszę przywołać demona. Tak więc zrobiłam. Straciłam przez to palec wskazujący u lewej i prawej ręki.
Spojrzałam na jej dłonie i dopiero wtedy to zauważyłam, pierwszy raz odkąd ja widziałam zauważyłam wadę w jej wyglądzie. Już nie wyglądała tak młodo. Wyglądała jak stara kobieta, która utknęła w młodym ciele.
- Potem okazało się, że jestem w ciązy. Lekarz stwierdził, że płód jest nieżywy. Przepłakałam wiele noc, aż zauważyłam jak się porusza. To był najpiękniejszy dzień w moim życiu.- kobieta zrobiłą rozmarzoną minę, a potem zmarszczyła brwi.- Tak czy siak, jeden z tych normalniejszych. Kiedy Jensen się rodził umarłam. Wychodząc zniszczył moją macicę do tego stopnia, że do dziś nie mogę siedzieć na rowerze.- zaśmiała się bez krzty wesołości.- Takie pakty są niebezpieczne. Niestety człowiek uczy się po fakcie. Czekam teraz na śmierć, ale będę przy życiu tak długo dopóki Jensen...
- Nie...- szpnełam. Ciarki przechodziły przez moje ciało. Przeprosiłam ją i wybiegłam do toalety. Ledwo dobiegła, a zaczęłam wymiotować. Moja twarz płonęła. Miałam tylko na dzieję, że po drodze nie ubrudziłam białych toaletowych płytek. Opanowałam emocję. Umyłam twarz zimną wodą i spojrzałam w lustro. Oczy i twarz nadal miałam zaczerwienione.
- Za pięć minut powinien już być, dlatego kochanie życzę ci powodzenia. Wierzę, że przeżyjesz. To jego i twoja ostatnia noc w rodzinnym. Pamiętaj człowiek nie może dać sobie sam rady z takimi siłami ciemności...
- Ja nie jestem człowiekiem- stałam pewnie. na czarno białych kafelkach.
- Jednakże jeśli przeżyjesz nie możesz wrócić do domu.
- Co z moim ojcem? Przecież nie jest bezpieczny.
Wzrusza ramionami. Ten gest rozłaszcza mnie i przygnębia.
- Obiecaj, że zrobisz wszystko by był bezpieczny- błagam.
- Nie mogę- odpowiada, a ja czuję jak kolana uginają się pod moim ciężarem.- Idzie- szepcze.
Chwilę później Jensen przychodzi.
Wstaję i trzepię spodnie.
- Cześć- drapię się po głowie- mam nadzieję, że nie jesteś zajęty.
- Dla ciebie zawsze mam czas.
Wyszliśmy na dwór. Przez moment było niezręcznie. Dopóki nie zaproponowałam miejsca. Zdziwił się, ale zgodził. Szliśmy tą drogą, co zawsze. Odychałam miarowo. Wyciągnęłam do niego rękę. Złapał ją. Droga była odśnieżona, a my staliśmy pod drzwiami. Spojrzałam w jego oczy. Czarne, wystraszone. To była dla niego nowa sytuacja. Nagle zauważyłam powiązanie w zmianach koloru jego oczu. Czarne- kiedy był przerażony. Szare- kiedy był szczęśliwy. Ale co oznaczały inne barwy jego oczu? Kolejna zagadka, której już nie rozwiążę.
Miał szeroko otawrte oczy kiedy już przekroczyliśmy bramę kościoła. Nigdy nie widziałam takiego wyrazu twarzy. Zaśmiałam się serdecznie, a mój śmiech rozniósł się echem. Jensen póścił moją rękę i poszedł bliżej. Patrzył na ołtarz rozdziawionymi ustami. Usiadłam do jednej z ławek. Patrzyłam na ołtarz. Nie zwracałam na niego uwagi. Myślami byłam gdzie indziej.
Zostawiłam ich wszystkich. Nikt nie wyjdzie z tego żywym. Ani tata, ani Kasia, ani Jensen. I ja też nie chcę być żywa jeśli nie będę mogła ich już nigdy zobaczyć, tym samym mama też tak więc nie lepiej to wszystko zakończyć?
- Amando...- głos Jensena wyrwał mnie z rozmyśleń. Spojrzałam na niego. Miał zaróżowione policzki i patrzył na mnie zachłannie. Czy to musi się tak skończyć? Czy on musi umrzeć? Jak ktoś tak piękny może być potworem?
- Nauczysz mnie się modlić?- spytał spuszczając wzrok.
To była dla niego nowość.
Jak ktoś tak piękny może być potworem? Czy on musi umrzeć? Czy to musi się tak skończyć?
Pokazałam mu jak się żegnam, a on powtórzył gest. Pocałowałam jego policzek. Pierwszy raz w życiu całowałam w kościele. Ostatni. Klęczeliśmy ze złożonymi rękami do modlitwy. Wyjęłam z kieszeni kartkę. I wtedy zaczęłam:
- Panie Jezu, staję przed Tobą taki jaki jestem.
Przepraszam za moje grzechy, żałuję za nie, proszą przebacz mi. W Twoje Imię przebaczam wszystkim cokolwiek uczynili przeciwko mnie. Wyrzekam się szatana, złych duchów i ich dzieł. Oddaję się Tobie Panie Jezu całkowicie teraz i na wieki. Zapraszam Cię do mojego życia, przyjmuję Cię jako mojego Pana, Boga i Odkupiciela. Uzdrów mnie, odmień mnie, wzmocnij na ciele, duszy i umyśle. Przybądź Panie Jezu, osłoń mnie Najdroższą Krwią Twoją i napełnij Swoim Duchem Świętym. Kocham Ciebie Panie Jezu. Dzięki Ci składam. Pragnę podążać za Tobą każdego dnia w moim życiu. Amen. Maryjo Matko moja, Królowo Pokoju, Święty Peregrynie Patronie chorych na raka, Wszyscy Aniołowie i Święci, proszę przyjdźcie mi ku pomocy.
Złożyłam karteczkę. Jensen uważnie na mnie patrzył, a jego oczy miały niebieski kolor. Nie wiedziałam co to oznacza. Miałam wrażenie, że wybrałam złą modlitwę, ale nadchodzą ciężkie czasy. Jeśli Bóg nam nie pomoże, jeśli my sami sobie nie pomożemy to nie mamy szans.
Nadeszły ciężkie chwile.
(CZĘŚĆ DRUGA)
Wyszliśmy wtuleni w siebie. Bliżsi sobie niż kiedykolwiek. Chmury pociemniały. Wyglądały jakby za chwile miało padać.
-Przyszedł- szepcze mi do ucha. Spoglądam na niego i wiem co ma na myśli. Chce mi się płakać, ale powstrzymuję się. Odkąd go poznałam jestem bardziej człowiekiem niż kiedykolwiek.
Patrzę w górę i widzę jak grube krople deszczu opadają na ziemię. Piękna pogoda by umrzeć. Odrazu żałuję swoich słów. To nie będzie tak wyglądać. Nie mam zamiaru teraz umierać.
Ściskam mocniej jego rękę, a drugą zaciskam w pięść.
Ciągnę go w stronę pola, które znajduje się za kościołem.
Przytulam go, ale w tym geście jest więcej miłości niż w jakimkolwiek z naszych pocałunków.
- Zachowaj mnie na zawsze w sercu, obiecaj.- prosi, a ja nie wiem co odpowiedzieć. Dotykam jego piersi w miejscu w którym powinno być serce. Nawet pod kurtką czuję jego umięśnione ciało.
- To nie musi się tak skończyć.- kręce głową.
- Wejdz do Lusterka. A aj je zniszczę. W ten sposób przeżyjesz.
Oczy znów zrobiły się czarne, tym razem napewno nie było to oznaką strachu, tylko dobrego aktorstwa. Już znikł. Cofnęłam się o krok. Nie było nic. A jeśli weszłabym do Lusterka, już bym nie wróciła. On tego chciał nie mogłam więc tego zrobić.
Nie miałam przy sobie nic. Wierzyłam, że Jensen też.
- Panie, pomóż mi- szepnęłam płaczliwym tonem i zamknęłam oczy. Gdy znów je otworzyłam Jensen patrzył na mnie niebieskimi oczami. Wyglądał jak spłoszona sarna. Zaczął biec. Odczekałam chwilę i zachowując bezpieczną odległość pobiegłam za nim.
Pobiegł pod drzewo przy którym wyznał mi prawdę. Palce zaczęły przypominać szpony. Krzyczał, a w zasadzie wrzeszczał. Drapał korę jak dzikie zwierze. Czy wyczuwał moją obecność? Stałam za krzakami. Zaraz zrobi sobie krzywde, myślę. Obgryzłam cały kciuk. Nie zostawię go tak.
- Jensen!- staram się przekrzyczeć go. Bezskutecznie. Podchodzę bliżej. Widzę jak jego łopatki poruszają się na przemian. Dotykam jego ramię i czuję odtrącenie. Ból prawego policzka doskwiera mi najbardziej. Dotykam go i utwierdzam się w przekonaniu, że krwawi. Jens mnie skrzywdził. Obiecał, że tego nie zrobi. Wstaję z ziemi. Jensen zdąrzył się opanować. Nie wygląda już jak ten, którego znałam od miesięcy. Wygląda jak potwór. Stoi spokojnie, pełen dzikiej furii. Gotowy na atak. Rzuca w moją stronę coś drewnianego. Łapię kołek. A więc chce walczyć. Prawie uczciwie. Mam celować w Jensena? Nie mogę.
- Jens. Wiem że tu jesteś odezwij się- wołam- Jensen kocham cię. Wróć- głos załamuje mi się na ostatnim słowie. A pojedyńcza łza okala policzek. Nie mówi nic. Znów ma szpony. A wargi wykrzywia w sadystycznym uśmiechu. Podnoszę się. To nie on. Czy Jensen jest juz stracony? Nie wróci już?
- Wiedz, że nie jestem bezduszny. Masz minutę przewagi. Zrób z nią co chcesz.- patrzy na mnie, a w jego oczach widzę wyzwanie.- Ja na twoim miejscu bym uciekał.- rzuca od niechcenia.
Puls mi przyspiesza. Słyszę mój krótki i płytki oddech. Zaczynam biec przed siebie. Płuca palą mnie żywym ogniem. Odwracam głowę. Jensen idzie normalnym tępem w moją stronę. Usta wykrzywił w sadystycznym uśmieszku. Wygląda przerażająco. Wycieram spocone ręcę o dżinsy. Znów jesteśmy na polu, blisko kościoła. Mam nadzieję, że jest około dziewiątej. W ten sposób ktoś kto szedłby do kościoła mógłby nas zauważyć i przyjść. Najlepiej z pomocą. Trzymałam się tej optymistycznej myśli jak ostatniej deski ratunku. Miałam mokre policzki od łez. Zdusiłam w sobie histeryczny śmiech. Krzyczę gdy jest już blisko.
- Jensen, Jensen...- błagam płaczliwie. Znów biegnę, przewracam się o własne nogi. Uderzam twarzą w zimny śnieg. Boję się. Lepię kulkę ze śniegu i rzucam w Jensena. Posyła mi zdziwione spojrzenie. Na chwilę udało mi się go rozproszyć. Jensen podnosi mnie i rzuca jak szmacianą lalkę. Jego ręcę zamieniają się w pazury. Przed oczami widzę czarne plamy. Wiem, że niedługo stracę przytomność, ale nie mogę. Rozglądam się w nadziei, że kogoś zobaczę.
A wtedy zauważam Go. Każdego, ale jego się tu nie spodziewałam.
Steven trzyma w ręcę drewniany kołek. Ten sam, który rzucił w moją stronę Jensen, nie to już nie jest Jensen. To zwykły potwór. Jeszcze go niezauważył. Nie mam zamiaru mu w tym pomóc. Płaczę i błagam go o litość. Mówię to co chciałby usłyszeć. Łzy są prawdziwe, już opłakuję to co spotka jego ciało.
Potwór wydaje okropny wrzask. To chyba najbardziej ludzki dźwięk jaki wydał odkąd tylko wyszliśmy z kościoła. Oczy mu pociemniały. Widziałam jak całe życie z nich uchodzi. Przez chwilę wydawało mi się, że pod maską szaleńca widziałam mojego Jensena. Tego, który powiedział mi, że mnie kocha. Tego, który był wobec mnie szczery. Tego, który nie chciał mnie zranić.
Nie zraniłeś mnie Jens. To nie byłeś ty.
wtorek, 5 stycznia 2016
Rozdział 15. Śmierć
Od kilku dni wszystkie dziewczyny chodziły zadowolone i rozmawiały o szkolnej dyskotece.
Ja swoje problemy zachowywałam wyłącznie dla siebie. No może jeszcze dla Lusterka. Nosiłam je wszędzie ze sobą. Próbowałam powtórzyć scenkę z Brukseli, bezskutecznie. Szkło było twarde. Nie wiedziałam co robię źle.
Czas się kończył, upewniały mnie w tym sny. Prawdę mówiąc wszystko co do tej pory się działo to były domysły. Równie dobrze mogłam mieć schizofremie, to miałoby sens. Prawda?
Milena i Nikola namówiły mnie na szkolną dyskotekę. Nie miałam na to najmniejszej ochoty. Jednak się zgodziłam.
Założyłam leginsy i czarną bluzkę. Szłam tam dla nich, ale przyznam, że taka odkocznia od rzeczywistości była mi potrzebna. Przez moment byłam jedną z tych siedemnastolatek, które nie mają problemów, które tańczą jakby niczego innego w życiu nie robiły. Co jakiś czas podchodzili do mnie chłopcy prosząc o taniec, peszyły mnie ich proźby. Kolorowe światła padały na salę. Na parkiecie nie było wolnego miejsca. Śpiewaliśmy teksty puszczanych piosenek. Wkońcu poszłam do szatni napić się wody. Otarłam spocone czoło. Odwróciłam się w stronę okna i przez przypadek zobaczyłam to. To czego się obawiałam. Jensen szedł z siekierą. W oczach miał szatański błysk. Oszalał? Nie to nie mógł być on! Mrugnęłam a postać zniknęła pozostała czarna chmura dymu, ta czarna chmura dymu. Już nie miałam ochoty tańczyć. Jensen nazwał ją śmiercią. Czy śmierć za mną chodziła? Mimo woli zadrżałam. Znów spojrzałam za okno, ale jej nie dostrzegłam.
- Tu jesteś!- zawołała Nikola.
- Chciałabym już wrócić do domu.- wyznałam od razu. Bałam się wrócić sama i bałam się zostać.
- Wiesz Milena tańczy teraz z Mateuszem... Poczekamy na nią czy wolisz wrócić sama?
- Możemy poczekać.- odparłam. Jeden taniec zamienił się w dziesięć. Byłam już zniecierpliwiona. Miałam ochotę płakać. Lakier z moich paznokci prawie całkowicie zdrapałam. Gdyby Milena właśnie nie przyszła na pewno zajęłabym się dokładniej paznokciami, za co jej dziękuję.- Idziesz?- zapytałam. Milena wzięła swoją kurtkę i ruszyłyśmy. Pożegnałam się z nimi pod moim domem. Pod drzwiami spojrzałam na nie ostatni raz i zobaczyłam śmierć, tą czarną chmurę. Stała za nimi, one nic nie widziały, nic nie czuły! Chciałam krzyknąć, ale chmura się rozpłynęła... i pojawiła tuż przy mojej twarzy. Zatrzasnęłam drzwi, nareszcie byłam w domu. Bezpiecznym domu, do czasu.
Powitałam Kasię i tatę. Poszłam do swojego pokoju.
Byłam ledwo żywa, wyczerpana wszystkimi wydarzeniami. Najgorsze było to, że to dopiero początek. Najgorsze jeszcze przede mną.
Zimowe powietrze rozwiewało moje włosy. Chłostały moje policzki zaczerwienione do granic możliwości. Oddech miałam przyspieszony. Tuż za mną deptała śmierć. Przybierała najokromniejsze maski, ale to były tylko maski, powtarzałam sobie. Uciekałam przed siebie, nie miałam szansy uciec, śmierć poruszała się krok za mną. Czasem czułam jej oddech na swojej szyi. Czasem czułam jak łapie mnie za rękę. Wkońcu stanęłam. Skuliłam się w kącie i zaczęłam płakać. Nagle obok mnie pojawił się Jensen pocieszył mnie poczułam się o wiele lepiej. Już miałam zamiar go pocałować, kiedy twarz mu zniknęła. I znów pojawiła się śmierć. Wstałam z krzykiem. Tata i Kasia mnei usłyszeli, bo przybiegli do pokoju. Trzęsłam się przerażona. Moje łóżko było mokre. Wstyd mi było przed nimi. Oboje mnie przytulili i przez najbliższe pół godziny skakali nade mną. Potem gdy grzecznie zaproponowałam im by wyszli nadal na mnie uważali. Napisałam do Jensa.
Najwyższy czas by wyjaśnić pare spraw.
Pięć minut później przyjechał Jensen. Opowiedziałam mu ten i poprzednie sny. Zamknął oczy, a kiedy je otworzył nie zobaczyłam nic, były czarne.
- Tego się spodziewałem. Dłużej tak nie mogę. Amando, kocham cię. Pewnie mnie znienawidzisz, ale nie mogę cię okłamywać. Oboje znamy prawdę. No może ja wiem trochę więcej. To wszystko zabrzmi irracjonalnie. Mój ojciec chce cię zabić.- przecież śmierć... o boże, pomyślałam, ale nie przerywałam mu.- Jego nie da się pokonać. Pytałaś kiedyś jakim jestem demonem. Urodziłem się w człowieczym łonie tylko z twojego powodu. To w okół ciebie biegło całe moje życie. Miałem ciebie zabić- mój żołądek diametralnie się skurczył, przymknęłam czy by powstrzymać łzy. Wiedziałam, że Jensen jest potworem, jednak to bolało.
- Ale cię poznałem i nie chcę robić niczego innego niż cię całować. Teraz jesteśmy w niebezpieczeństwie. Został nam niecały miesiąc. Wtedy twoja matka nie będzie bezpieczna. Tym samym ty, Daniel i ja. Daniel mnie nie trawił. Od początku wiedział kim jestem. Obiecałem mu ze nie zrobię ci krzywdy i słowa dotrzymam.
piątek, 1 stycznia 2016
Rozdział 14. Wandy
Jesień to moja ulubiona pora roku, jest pożegnaniem lata i przygotowaniem się do zimy. Uwielbiam ten moment kiedy kolorowe liście spadają i przyozdabiają świat. Wszystko wydaje się takie magiczne. Uwielbiam jesienny deszcz, świeże powietrze.
W takie dni jak dziś w Arce wychodzimy na dwór. Grabimy liście, sprzątamy podwórko. Takie dni uważam za piękne. W Arce czuję się bezpieczna. Tam przeżywam swoje drugie dzieciństwo.
- Farba już blaknie- westchnęła siostra Marta- Wiosną przydałoby się pomalować dom- przejechała opuszkami palców po ścianie.
- Zajmniemy się tym!- zapewniłam ją. Posprzątaliśmy, a siostra zaprosiła nas do domu na obiad.
Ustaliśmy wszyscy wokół stołu, złapaliśmy się za ręce.
- Pobłogosław panie...- siostra Marta zaczęła swoją codzienną modlitwę. Codziennie zmieniali się. Każdy wychowanek znał ją na pamięć.
Po zjedzonym obiedzie wyszliśmy znów na dwór. Tym razem z piłką.
Podzieliliśmy się na kilka drużyn.
- Podaj Amanda!- krzyczał Kuba.
- Kopnij ją!- Igor próbował podbiec do mnie. Kopnęłam ją w stronę Alicji, a dopiero po chwili zorientowałam się, że nie jest w mojej drużynie.
- Ami!- Agatka złapała się za głowę.- Byłam wolna...-pokręciła głową. Zmieszałam się i przeczesałam palcami włosy.
- Przepraszam!- odkrzyknęłam jej. Biegaliśmy po boisku, co jakiś czas zmienialiśmy drużyny. Osoby siedzące na ławkach gorliwie kibicowały swoim drużynom.
Zrobiło mi się słabo, wszystko było zamazane. Poczułam pulsujący ból w skroni. Upadłam, a przerażone głosy dookoła mnie zaczęły się wyciszać. Potem była już tylko ciemność, ale skoro była ciemność to gdzieś musiało być światło, a z nią jasność. Kiedy tylko przeszło mi to przez myśl rozjaśniało raniącą oczy jasnością. Znów byłam w białym pomieszczeniu, w tym samym, w którym znalazłam się w Brukseli (kiedy weszłam do lustra,pomyślałam, to idiotycznie brzmi!)
Wstałam, przede mną stała Angel.
- Przepraszam, ale nie mogłam zwlekać.- usłyszałam jej głos w swojej głowie.- Czas mija. Niedługo trzeba będzie zebrać plony. Syn Śmierci jest bliżej niż ci się wydaje. Musisz na nich uważać, bo kiedy wpadniesz w sidła jednego z nich nie wydostaniesz się żywa. To potężne demony. Zajrzyj do kieszeni swoich spodni.- odruchowo wsadziłam ręce do nieistniejących kieszeni. Dziś miałam na sobie leginsy.- Znajć wandy.
Znów zrobiło mi się słabo, obraz powoli się zamazywał.
- Co to jest?- spytałam. Przed oczami pojawiły mi się ciemne sylwetki. Moja skroń zaczęła pulsować bólem. Świat nabierał barw.
- Amando, nic ci nie jest?- Kuba kucał nade mną. Dookoła zauważyła kilkanaście głów, również siostry Marty.
- Wszystko w porządku? Pomóc Ci wstać?- Gabryś pomógł mi wstać. Po paru minutach poczułam się lepiej. Wanty, przeszło mi przez myśl. Co to było? Nie to było wandy; przez d, nie t. Co to było? Jeszcze nie wiedziałam.
Wieczorem przyjechała Zosia.
- Hej. Słyszałam co się stało.- zmarszczyła brwi w niby zamyśleniu i pocałowała mnie w policzek. Przez chwile milczała, zastanawiając się czy mi coś powiedzieć. Otworzyła usta, ale potem je zamknęła nie wydając żadnego dźwięku. Poszłyśmy do mojego pokoju, dopiero wtedy to powiedziała:
- Jensen jest w szpitalu.
Wszystko przyspieszyło. Złapałam Zosię za ramiona i nią potrząsnęłam. Wybiegłam z domu nie czekając na nikogo. Zatrzymałam się jedynie by założyć buty i zabrać ze sobą kurtkę. Przez głową przebiegały mi złe myśli. Co jeśli nie wyczują jego pulsu? Jaki miał wypadek? Potrącił go samochód? Ktoś chciał go skrzywdzić?
Po piętnastu minutach biegu znalazłam się pod szpitalem. Kolejne dziesięć minut zajęło mi dostanie się do Jensena.
- Nic ci nie jest?- spytałam w drzwiach. Wyglądał dobrze, za dobrze.- Jensen?- spytałam. Spojrzał na mnie. Wyglądał na zażenowanego.
- Amanda.- dźwigną się na do pozycji siedzącej.- Co tu robisz?
Pytanie wydało mi się absurdalne, ale je zignorowałam.
- Nie powinieneś tu być.- szepnęłam poszukując jego ręki.- Jak?
- Mój ojciec...- Jensen się zawahał i spuścił wzrok.
- Ale teraz nic ci nie jest? Kiedy cie wypuszczą?
- Jutro.
Następnego dnia kiedy Jensen wychodził zaprosiłam go do siebie. Zjedliśmy razem śniadanie. Poszliśmy do mnie do pokoju. Jensen spojrzał przez okno. Co jakiś czas jechały samochody. Jensen dotknął szyby. Wyglądał jakby za czymś tęsknił. Był piękny, po prostu.
- Amando. Nie myśl o mnie źle.- spojrzał na mnie swoimi szarymi oczami, przez moment były przerażająco czarne. Wydawałoby się, że nie było tam nic. Amanda udałaby, że to zwykłe przywidzenie, gdyby nie to co powiedział jej Jensen. Pół demon i pół anioł są parą, to brzmi tak niewiarygodnie! Ale tak wygląda prawda, a przynajmniej jej zalążek. Chciałabym zobaczyć świat jego oczami. Nie rozumiałam jakim cudem ich barwa tak się zmieniała. Od czego to było uzależnione?
- Nigdy nie byłem zakochany, poważnie. Jesteś pierwszą dziewczyną w moim życiu. Zależy mi na tobie. Dlatego to mówię. Jesteś... jesteśmy w niebezpieczeństwie.- poczułam wzrost temperatury. Czy on wiedział?- Oon... to trudne do wysłowienia się Amando. Eh... Po prostu musimy na siebie uważać. Niedługo przyjdzie nam uciekać. Zrobisz to ze mną?- spytał. Na myśl przyszły mi wydarzenia z ostatnich dwóch tygodni.
Jestem pół aniołem. Jensen pół demonem. Moja mama zawarła jakiś pakt z diabłem. Moje sny nie były snami. W każdym z nich powinnam szukać jakiejś podpowiedzi. Lusterko Światła leżało spokojnie na dnie mojej szafy, pod stertą toreb. Te dziwne słowo wandy. Co to było? Czy uchroniłoby mnie przed śmiercią? Na samą myśl po moich plecach przeszedł dreszcz.
Tyle pytań, tak mało odpowiedzi.
niedziela, 27 grudnia 2015
Rozdział 13. Anioły i Demony
- Wiesz co oznacza twoje imię?- spytał wesoło, a ja przecząco pokręciłam głową- Amanda to "ta która powinna być kochana". Kobieta godna miłości. Czy ty jesteś godna mojej miłości?- spytał przybliżając swój nos do mojego.
- Oczywiście, że jestem!- uśmiechnęłam się, a on przybliżył się jeszcze bardziej i szepnął w moje usta:
- Udowodnij- złączyliśmy usta i nie było nic oprócz nas. Jensen był moim pierwszym chłopakiem. Był najważniejszą osobą w moim życiu. Gdyby nie on płakałabym, uczyła się i chodziła przygnębiona. Potrafił poprawić mi humor. Spojrzałam mu głęboko w oczy, tak jak on patrzył na mnie. Zawsze wierzyłam, że oczy są oknami duszy. Jeśli tak rzeczywiście było to jego dusza była dla mnie zamknięta. Zasmuciła mnie ta myśl. Tym bardziej kiedy widziałam ciepło jego oczu. Nie zależnie od mimiki twarzy miałam wrażenie, że coś przede mną ukrywa. Wtuliłam się w jego pierś, by nie musieć patrzeć w te tajemnicze oczy.
- Wierzysz w anioły?- spytałam nagle. Od kilku dni potrafiłam myśleć tylko o tym. Jensen zamyślił się a potem odpowiedział.
- Tak- po chwili dodał- Ty jesteś moim aniołem.
Przez moment wydawało mi się, że on zna prawdę, jednak to było niemożliwe.
- Nie żartuj tak!- zaśmiałam się. Mój chłopak musnął moje czoło wargami.
- Nie żartuję. Wierzysz w demony?- jego pytanie zdziwiło mnie. Zmarszczyłam czoło. Chwilę zwlekałam z odpowiedzią.
- Chyba tak, nigdy się nad tym nie zastanawiałam.
- Opowiedzieć ci pewną legendę. Wszystko działo się jeszcze przed powstaniem świata. Panował haos, wtedy Bóg stworzył Ziemie. Demon błąkały się po wszechświecie, aż znalazły Ziemie. Zainteresował się nią, chciał jednak poznać resztę świata. Tak więc podzielił się na pół; jeden został, a drugi błąkał się dalej. Ten który został poznał jej wszystkie sekrety. Zwiedził każdy zakamarek. Na początku Demon był czarną chmurą- Przypomniał mi się sen, a nieprzyjemny dreszcz przebiegł po plecach.- po wygnaniu Adama i Ewy przeistoczył się w bardziej ludzką postać. Nie był już chmurą, przyjął ciało czarnego pół człowieka pół barana. Szkoda Demonowi było porzucać swoją starą postać, więc podzielił się na pół. Jego postać nazywamy Śmiercią. Demon był dumny ze swojego dzieła i zaczął się rozmnażać- uniosłam pytająco brew, a Jensen zaśmiał się.- Nie tak jak ludzie, przynajmniej nie ten pierwszy. Rozprzestrzenił się na całej planecie. Demon był potężny. On mógł dotknąć cie, ale ty jego nie. Demon, ten pierwotny nie był zły. Był okrutny, mroczny, bezlitosny, ale dotrzymywał słowa. Wiem jak to brzmi, musiałabyś go spotkać, żeby zrozumieć...
- A ty się z nim spotkałeś?- spytałam, na co on zarumienił się lekko.
- Nie przerywaj mi!- zaśmiał się.- Próbuję ci powiedzieć coś ważnego! Zgubiłem wątek.- zamyślił się.- Ach... Nie był zły. Jego dzieci tak. To były prawdziwe potwory, jednak już nie takie potężne. Były bardziej cielesne. One zaczęły interesować się ludźmi, niektóre nawet rozmnożyły się z ludźmi. Taa... one miały jeszcze mniej mocy. Byli tymi najsłabszymi. Demony żyły swoim życiem, może i by zaczęły rządzić Ziemią, ale wtedy na Ziemie przybył Anioł Gabriel. Stoczył demony pod ziemie, tylko najsłabsze, te nieszkodliwe i Demona zostawił. Demony stoczone poznały Lucyfera i zawarły z nim pakt. Demon był zawiedziony i wyruszył w poszukiwaniu swojego drugiego brata. Śmierć została na Ziemi i obiecała, że nie będzie zabijać ludzi, tylko pomoże ich duszom dostać się do nieba albo piekła.
- Czekaj, a co z tymi najsłabszymi demonami? Co z nimi stało się po śmierci?- opuszkami palców przejechałam po jego klatce piersiowej.
- Nie miały duszy, więc nie mogły się dostać do nieba. Jeśli demon przed śmiercią był szczęśliwy znikał. Jeśli nie, wtedy nawiedzał miejsce swojego największego cierpienia. Wracając do historii. Demony zesłane podziemie były niezadowolone, Lucyfer to wykorzystał namówił je do buntu przeciw Aniołom, chciał napaść na samego Boga i zająć jego miejsce. Wiara dała im siły. Lucyfer był dobrym mówcą, przekonał ich wszystkich o słuszności swoich idei. Demony pokonały bramę jaką zrobił dla nich Gabriell i wyszły na ziemie. Anioły zeszły z nieba. To był chyba ich największy błąd. Wielu z nich powyrywano skrzydła, w ten sposób nie mogły wrócić do nieba. Tylko paru Aniołów zostało do obrony Królestwa Bożego. Demony ich pokonały, a kiedy były już u bram zobaczyły Jasność. W ten sposób świeci mało rzeczy, na przykład serca dobrych osób, aniołów, a i Niebo. Demony oślepiła jasność, dotąd żyły w ciemności. Kiedy poznały jasność chciały w niej pozostać. Bóg jednak nie dał im tej możliwości, zesłał wszystkich do piekła, już nie mogły uciec. Demony do dziś odczuwają karę. Najbardziej cierpią ci którzy zobaczyli Niebo.- Spojrzał głęboko w moje oczy, patrzył na mnie poważnie. Przez moment milczeliśmy. Pierwsza przerwałam ciszę.
- Wierzysz w Boga?- przez te cztery miesiące naszej znajomości nigdy nie pytałam go o to.
- Zdaje sobie sprawę, że istnieje, ale nie wierzę.- Przyglądał mi się badawczo, sam zdawał sobie sprawę z mojej wiary. Jensenowi mogłam powiedzieć wszystko, dlatego zaryzykowałam.
- Muszę ci coś powiedzieć- zaczęłam niepewnie.- Pewnie mi nie uwierzysz i wyśmiejesz...- zagryzłam wargę, spuściłam wzrok i co miała teraz powiedzieć? "Jensen jestem pół aniołem, wiem brzmi to głupio, ale serio tak jest. Powiedziała mi to nocą mój Angel z lusterka, to znaczy nie jestem pewna czy to nie był sen, ale chwilę wcześniej ty pisałeś do mnie SMS'a. Wierzysz mi?" To brzmiało idiotycznie. Zamilkłam żałując, że podjęłam się tematu.
- Co się stało Ami? Dokończ, nie będę się przecież śmiać- uśmiechnął się i podniósł mój pod brudek.
- Jestem...- dlaczego to tak trudno powiedzieć?- czymś na kształt...- raz kozie śmierć!- anioła?- słowa zabrzmiały jak pytanie. Spojrzałam na Jensena, nie śmiał się; po jego ustach błąkał się beztroski uśmiech.
- Domyślałem się, masz w sobie coś z Anioła- nie przerywając kontaktu wzrokowego odszukał moją rękę
- Nie żartuj!- mruknęłam
- Nie żartuję. Wiesz ja też mogę ci coś powiedzieć, tylko się nie wystrasz, proszę. Ty jesteś pół aniołem, a ja pół demonem. Naprawdę. Skoro mówimy sobie prawdę to dodam, że legenda, którą ci opowiedziałem była prawdziwa.
- Jesteś jednym z tych najsłabszych demonów?- spytałam cicho i zarumieniłam się, kiedy posłał mi ironiczne spojrzenie.
- Nie.- zakończył temat. W jeden wieczór dowiedziałam się tak wiele. Leżeliśmy pod drzewem i patrzyliśmy na zachód słońca. Nie była do końca pewna, czy Jensen nie żartował. Nie chciałam być namolną i wypytywać go. Nie dzisiaj. Nagle podniósł się i pomógł mi wstać.
- Pokazać ci coś?- zapytał. Kiwnęłam głową. Podniósł prawą dłoń. Jego palec wskazujący w jednej chwili przeobraził się w pazur. Skojarzył mi się z jastrzębiem. Przyłożył go do kory drzewa. Wyrył pazurem pierwsze liter naszych imion i otoczył sercem. Lewą ręką odszukał moją dłoń i je złączyliśmy. Położyłam głowę na jego ramieniu, pazur przeobrażał się w normalny palec.
- Chyba czas już wracać- westchnął. Przytaknęłam i wsiedliśmy do samochodu. Patrzyłam przez wsteczne lusterko na drzewo za nami, póki nie znikło z widnokręgu. Dotknęłam ramienia Jensena, był spięty.
- Coś nie tak?- spytałam.
- Wszystko w porządku- rozluźnił się, ale ja wiedziałam, że to tylko pozory.
- Jensen, mi możesz powiedzieć wszystko- ścisnęłam w pocieszającym geście jego ramię. Kiwnął głową, ale nadal milczał. Kiedy podjeżdżaliśmy pod mój dom przerwał ciszę.
- Uważaj na siebie, jesteś w niebezpieczeństwie.
- Przy tobie jestem bezpieczna- nieprzyjemny dreszcz przebiegł po moich plecach, Jensen wyglądał na smutnego. Złapałam go za rękę.
- Chciałbym, aby tak było w rzeczywistości.- pocałował mnie na pożegnanie.
W domu nie było nikogo. Na lodówce tata zostawił kartkę z wiadomością, że poszedł z Kasią do kina, miałam na niego nie czekać. Uśmiechnęłam się pod nosem. Wyciągnęłam telefon i zaczęłam pisać do Zosi, w połowie zaprzestałam. Miałam ochotę spędzić ten wieczór sama. Zbyt dużo przeżyła w krótkim czasie, musiałam to przemyśleć.
Jensen otworzył przede mną tą część swojej duszy, o której nie miałam pojęcia. Nie wiedziałam jeszcze czy zrobił to słusznie.
Prawda mojego życia zaczęła się rozjaśniać. Nie byłam tylko pewna czy wszystko dzieje się naprawdę.
czwartek, 17 grudnia 2015
Rozdział 12. Amelka
Do biblioteki szkolnej przyszły nowe książki. To oznacza, że mam co czytać i mniej czasu. Co to oznacza dla Was (o ile ktoś to czyta)? Prawdopodobnie to ostatni post przed świętami.
Tak więc Wesołych Świąt!
Szczerze przyznam, że King miał na mnie mały wpływ podczas pisanie tego rozdziału (przy okazji wymyśliłam nowy pomysł na opowiadanie, to dopiero zalążek pomysłu, pewnie gdy skończę te zajmę się nim dokładniej). Amanda, podobnie jak ja, ma żałobę.
Wróciliśmy już z wycieczki, a ja byłam jak odmieniona, nawet tata to zauważył. Zaczęłam widzieć świat innymi oczami. Już nic nie miało być takie jak przedtem.
Gdy wróciliśmy w niedziele wieczorem do domu. Zasnęłam głębokim snem.
Czułam czyjąś obecność. Nie wiedziałam kto lub co mnie obserwuje, w pokoju było zbyt ciemno. Słyszałam jedynie swój równy oddech. Na swojej prawej ręce poczułam coś ciepłego, mokrego i obślizłego. Jakby... język? Mój puls jednoznacznie przyśpieszył. Dotknęłam wierzchu ręki, pokrywała go jakaś lepka substancja. Nie wiedziałam gdzie jestem. Głębi pokoju ktoś wydał dziwny gardłowy dźwięk, coś pomiędzy warknięciem, a krzykiem wściekłości. Stałam sparaliżowana strachem. Prędzej czy później to coś mnie dopadnie, musiałam się wydostać. Wyciągnęłam ręce przed siebie i próbując namacać przestrzeń sunęłam do przodu. Coś świsnęło koło mojego ucha, to coś rzuciło czymś we mnie. Zadrżałam i przerażona ruszyłam przed siebie. W pewnym momencie poczułam się jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody, zadrżałam. Na plecach poczułam jakby ktoś mokrymi rękami drapał mnie. Tylko to nie do końca było drapanie, wbijał swoje pazury w moje plecy.
- Auu!- jęknęłam. Odwróciłam się przodem i próbowałam to odepchnąć. Moje ręce nie spotkały żadnego ciała na przeszkodzie, znów poczułam coś zimnego. Zrozpaczona rzuciłam się na ścianę i szukałam włącznika światła. Coraz rozpaczliwiej szukałam go kiedy poczułam oddech na swojej szyi. Zaczęłam płakać, a wtedy wyczułam włącznika światła. Pstryk! Zagryzłam wargę i zamknęłam oczy w obawie przed tym co wcześniej chciało mnie zaatakować. Kiedy po paru minutach nic się nie stało powoli zaczęłam otwierać oczy, ale nic nie zobaczyłam. Powietrze zrobiło się gęste i gorące, a może tylko mi się takie wydawało. Byłam w moim pokoju. Lustra były zasłonięte czarną pościelą, okna również. Na biurku zwykle czystym i poukładanym teraz walały się pożółkłe kartki. Podeszłam do biurka nadal drżąca z emocji.
DROGA ANASTAZJO* MASZ JESZCZE CZAS NA ZMIANĘ PLANÓW
DOPÓKI TWOJE DZIECKO SIĘ JESZCZE NIE URODZIŁO
MOŻESZ JESZCZE WRÓCIĆ
TĘSKNIMY
M.
Autor listu podkreślał słowo jeszcze. Widocznie było bardzo ważne inne kartki były listami lub wycinkami z gazet, wzięłam co dłuższe z nich i schowałam do tylnej kieszeni moich spodni. Wyszłam z pokoju. Gdy tylko otworzyłam drzwi jakaś ciemna postać przebiegła pod moimi nogami, kwiczało... wystraszone? Ciszę przerywało jedynie tykanie zegara, przypominające bicie serca. Jakby odmierzało puls domu. Uważnie rozejrzałam się w poszukiwaniu czegoś wybiegającego normom. Wszystko było w porządku, jedynie szafa na kurtki była trochę niedomknięta. Ruszyłam w stronę wyjścia, ale wtedy ktoś zaklaskał. Wydawałoby się, że nawet zegar na chwile stanął. Powoli odwróciłam się, choć wiedziałam kto tam stoi. Byłam pewna, że Jensen albo mama tam stoją, dlatego gdy się odwróciłam i żadnego z nich tam nie było otworzyłam lekko buzię. W miejscu, w którym mogłabym się ich spodziewać stała, nie... unosiła się czarna jak atrament chmura dymu. Pionowo ustawiona sunęła w moim kierunku, co chwile zamieniając się w osoby dla mnie ważne.
Próbowałam otworzyć drzwi, okazały się jednak zamknięte. Jedną ręką szarpałam za klamkę, drugą szukałam w kieszeniach kluczyka. Potwór się zbliżał, tym razem w postaci ojca. Klaskał powoli jakby gratulował mi czegoś, chociażby tego, że jeszcze żyję. Nie miałam klucza, a te coś, znów w postaci czarnej chmury sunęło w moją stronę, kiedy był wystarczająco blisko zmienił się w Stevena i zaczął mnie podduszać. Płakałam wystraszona, wtedy zabrakło mi tchu. Straszna ciemność mnie ogarnęła, dalej spałam już bez snów.
Tydzień minął mi szybko i nastała sobota, a skoro już dawno nie byłam w Arce tam się wybrałam.
Jasnoniebieski dom z białym dachem wyróżniał się na tle innych domów, był od nich większy i wyglądał o wiele przyjaźniej. Zapraszał do wejścia. Na podwórku sierocińca nikogo nie było z powodu szarej pogody i mnóstwa kałuż. Kiedy weszłam do środka nie powitał mnie radosny gwar.Wszyscy byli smutni, niektóre dzieci popłakiwały, inne przytulały się ze smutnymi minami. Atmosfera przygnębienia była wyczuwalna właściwie od początku. Siostra Marta podeszła do mnie i przytuliła
- Amando, kochana- powiedziała tonem matki, która właśnie straciła dziecko- Amelia... ona nie żyje...- rozpłakała się- była taka dobra, taka młoda- spazm zawładnął jej ciałem- Niech Pan Bóg trzyma ją w swojej opiece...- odsunęła się ode mnie, opuściła głowę i potarła nosem. Płakałam nie wydając z siebie najmniejszego dźwięku. Położyłam rękę na sercu i zrobiłam minę wyrażającą mój najgłębszy żal. Siostra Marta opowiedziała mi, że Amelka kiedy pojechałam na wycieczkę wyszła na dwór z balonem. Marlena widziała wszystko z okna. Dziewczynce uciekł balon i pobiegła za nim. Wpadła pod samochód jechał zbyt szybko. Nie miała szans. Zginęła na miejscu.
- Teraz nad Arką stoją szare chmury, ale to minie, kiedyś znów musi wzejść słońce- zaszlochała
Cały dzień dziewczynki płakały, chłopcy byli milczący, ale to milczenie było głośniejsze od krzyku, nad wyraz wymowne.
Natalia i Marlena rozmawiały o snach, które je ostatnio nawiedzają.
- Ciągle śni mi się Amelia. Wtedy... w dzień wypadku pytała się czy się z nią pobawię... a ja? Ja jej kazałam sobie pójść- zaszlochała Marlena, a Natalia pokiwała do niej smutno głową.- Co noc śni mi się ten dzień. Mogłam postąpić inaczej... Wtedy by żyła!
- Marlena przestań! Nie sugeruj się snami! One pokazują tylko nasze najskrytsze lęki, czasem marzenia, nic nie mogłaś zrobić. Może Bóg chciał, żeby umarła?
- Niee! Nawet tak nie mów!- zawyła.
Dzień był przykry. Wróciłam do domu i opowiedziałam tacie o tej nagłej stracie. Amelka była ulubieńcem każdego kto ją znał.
Przez następny miesiąc chodziłam ubrana na czarno.
Pogrzeb odbył się w niedzielę. Pogoda pasowała do nastroju zebranych. Padał deszcz. Rytmem spadających kropel wyznaczał tępo naszej drogi do kościoła. Przypomniała mi się pewna piosenka. Idealnie pasowała do chwili. Płakałam jak jeszcze nigdy. W myślach śpiewałam tekst piosenki, była dla mnie modlitwą. Modlitwą za Amelie.
Take me to church
I'll worship like a dog at the shrine of your lies
I'll tell you my sins so you can sharpen your knife
Offer me that deathless death
Good God, let me give you my life
Tata i co starsi wychowankowie Siostry Marty nieśli trumne. Po mszy poszłam na jej grób.
Większość osób już sobie poszła. Zostałam sama. Śpiewałam cicho Ameli:
My lover's got humour
She's the giggle at a funeral
Knows everybody's disapproval
I should've worshipped her sooner
If the heavens ever did speak
She is the last true mouthpiece
Every Sunday's getting more bleak
A fresh poison each week
- Zabierzcie mnie do kościoła- załkałam, a ostatnia łza spłynęła po moim policzku. Uklękłam i pogłaskałam delikatni dłonią marmur grobu. -Śpij słodko kochanie...- Wstałam i odeszłam nie odwracając się. Ledwo się trzymałam. Kiedy wyszłam Jensen na mnie czekał. Bez powiedzenia objął mnie w pasie, położyłam głowę na jego ramieniu. Potrzebowałam bliskości.
* Mama Amandy ma na imię Anastazja.
Subskrybuj:
Posty (Atom)