music

wtorek, 10 listopada 2015

Prolog

Osoby, które już wcześniej odwiedzały mój blog zdają sobie sprawę, że te opowiadanie było już kiedyś pisane, jednak je usunęłam. Nie wiem sama czemu. Może to zbyt mała wiara w moje umiejętności? Może chciałam wykreować inny wygląd bloga? Po części bałam się, że nie dokończę historii, dlatego ją zakończyłam. Logicznie. Biorę się jednak w garść.



Mając 15 lat myślałam, że moje, życie jest do dupy, póki nie poznałam Oliwiera, chłopaka, który już do końca swoich dni musi jeździć na wózku, przez wypadek samochodowy z winny kierowcy. Potem, doszłam do wniosku, że jestem biedna, zdanie jednak szybko zmieniłam kiedy wychodząc ze sklepu  pod drzwiami zauważyłam śpiącego bezdomnego dałam mu kupioną sobie bułkę i 10 zł, bo
dla mnie nie znaczyło to wiele, nie to co dla niego. Obudził się spojrzał na mnie załzawionymi oczami i powiedział proste dziękuje "niech Ci Bóg wynagrodzi dobre dziecko". Osoby przechodzące patrzyły na mnie jak na idiotkę. Równie dobrze mogłabym sobie coś za te marne pieniądze kupić, a nie oddawać człowiekowi, który je pewnie przepije, ale ja wierze, że ludzie mają swoją dobrą stronę. Może mu to choć trochę pomoże? Od zawsze miałam w sobie coś takiego co ciągnęło mnie do pomocy innym, pewnie dlatego zapisałam się na wolontariat. Mam to po mamie, niezmierna chęć pomocy światu i stawianie cudzego dobra ponad swoim. Właśnie... Mama. Nie żyje odkąd skończyłam pięć lat. Tata ciągle mi powtarza, że jestem kropka w kropkę jak mama, to pochlebiające. Mieszkam na małym osiedlu zwanym "Arka Noego". Śmieszna nazwa, prawda? Kilka przecznic ode mnie znajduje się dom dziecka. To piękny jasnoniebieski domek z białym dachem. Zawsze kojarzył mi się bardziej z hotelem niż domem, jest tam bardzo dużo pokoi. Dom nazywamy Arką. Może dlatego, że prowadzi go zakonnica? A może od osiedla? Tak czy siak połowę dzieciństwa spędziłam właśnie w tym miejscu. To mama wszczepiła we mnie ten nawyk. Zawsze, co sobotę chodziłyśmy tam o dziesiątej, a wracałyśmy po czwartej. Dużo rozmawiałam z przebywającymi tam dziećmi. Często się razem bawiliśmy. Około trzynastej mama wołała nas do pomocy przy obiedzie. Czasem robiliśmy jeszcze dodatkowo jakieś ciasta. Zawsze zachwycaliśmy się, jak super gotujemy. Potem sprzątaliśmy po sobie. Co było zazwyczaj wstępem do wielkiego sprzątania. A po nim wracałam z mamą do domu obiecując znajomym, że za tydzień znów wrócę. W sumie za dużo się nie zmieniło, nadal tam chodzę, nadal mój dzień wygląda tak samo. Tylko bez mamy. Dziś obchodzę swoje 17 urodziny. Z tej okazji założyła moją nową prostą zieloną sukienkę. Zeszłam na dół i jak co roku z różnych miejsc zaczęli wyskakiwać moi przyjaciele z Arki. Z uśmiechem na ustach śpiewali mi sto lat. Jak co roku zrobiłam zaskoczoną minę i radośnie się uśmiechałam. Wtedy podszedł do mnie tata z tortem w rękach i siedemnastoma świeczkami.
-Pomyśl życzenie słonko- jak co roku powiedział ojciec. Ale czego dziewczyna, która ma wszystko może sobie życzyć? Powrotu mamy? Od siódmego roku życia w każde urodziny o to prosiłam i co za to dostałam? Nocne koszmary z mamą w roli głównej. Zastanowiłam się chwilę.- Pomyślałaś życzenie?
-Tak- odpowiedziałam twierdząco kiwając głową. "Chcę mniej monotonni w moim życiu". Zdmuchnęła świeczki. Tata jak co roku pocałował mnie w czoło i powiedział- Wszystkiego najlepszego córeczko.
Przenieśliśmy się na podwórko. Tam czekał już na nas wielki drewniany stół. Powiodłam wzrokiem po zebranych. Tata, ciocia Karolina i jej syn Michaś, Wujek Wojtek, kuzyni: Mirek, Bogdan, Damian, Łukasz, Piotrek, kuzynki: Nikola, Natalia, Monika, Zosia, Weronika, Milena i oczywiście moi przyjaciele, Ci z Arki i Ci ze szkoły. Było nas naprawdę dużo. Znałam tam wszystkich. Po chwili mój wzrok przyciągnęła twarz, której wcześniej nie zauważyłam. Ktoś nowy? Dlaczego go nie znam? Nieznajomy chyba wyczuł mój wzrok, bo spojrzał na mnie. Miał bardzo ciemne oczy. Były ciemne jak noc. Prawie czarne. Tata jak co roku kroił tort i rozdawał wszystkim. Jak co roku spytałam czy pomóc. Jak co roku odpowiedział mi, że nie. Taka rutyna już mnie nudziła. Spojrzałam znów na nieznajomego, rozmawiał z Zosią i Adamem, jej chłopakiem, a moim dobrym przyjacielem. Zaśmiał się a moim oczom ukazały się idealnie proste, białe zęby. Cały wyglądał niesamowicie. Miał lekko postawione włosy. Czarną skórzaną kurtkę i białą bluzkę. Stół zasłaniał jego spodnie, ale domyślałam się, że to jeansy. Śmiałam się i rozmawiałam z siedzącymi obok mnie gośćmi. Ciocia Karolina pytała się jak mi się powodzi. Zadawała standardowe pytania, jak się uczę, czy się już zakochałam, czy mam chłopaka, jakie mam plany na przyszłość, czy z tatą wszystko dobrze. Gdy jej pytania dobiegły końca, uprzejmie ją przeprosiłam i poszłam nalać sobie picia, modląc się w duchu by ktoś mnie zaczepił i tym samym pomógłby mi zakończyć te wypytywanie. Moje modlitwy zostały wysłuchane. Podeszła do mnie Zosia.
- Cześć jubilatko- cmoknęła mnie w policzek
- Cześć. Co tam jak tam? Dobrze się bawisz?- zapytałam
- Jest super! Zresztą jak zawsze!- "jak zawsze"- pomyślała znudzona, jednak uśmiechnęła się do kuzynki
- To cudownie!
- Mam Ci kogoś do przedstawienia, nie wiem czy zauważyłaś, ale na twoim przyjęciu pojawił się nowy gość. Chodź- pociągnęła mnie za rękę. Posłusznie poszłam za nią. Doszłyśmy do Adama rozmawiającego o czymś z moim przystojnym gościem, który za moment miałam poznać.
- Hej- powiedział do mnie Adam.
- Cześć- uśmiechnęłam się
- My chyba nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać- przemówił nieznajomy- Jensen
- Amanda- odpowiedziałam podając mu rękę. Spojrzał mi w oczy i nie spuszczając wzroku pocałował jej zewnętrzną część.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz