music

czwartek, 28 stycznia 2016

Rozdział 16. Koniec

Jeśli coś się zaczęło trzeba to skończyć. Tak więc biorę się w garść to będzie ostani rozdział Świata Amandy. Podzielony na dwie części. Część druga wyszła krótsza niż myślałam, dlatego postanowiłam nie rozdzielać rozdziału.

Tak o to tym rozdziałem kończyć będę historię  Świata Amandy
Dziękuję wszystkim, których ta historia w jaki kolwiek sposób zaciekawiła.
Pisanie nie jest proste. Czasem brakuje chęci, czasem nie ma się czasu. Jednak naprawdę warto.
Początki zawsze są trudne, ale jeśli chcesz pisać to pisz. Nie ma lepszej rady.
Dziękuję wszystkim komentującym!xx
W ciągu najbliższego tygodnia dodam epilog, by móc w końcu z czystym sumieniem zakończyć tą historię. Nie kryję:  zdążyłam przywiązać się do Amandy i Jensena.
 Początkowe scenariusze tej histori były różne. Od początku wiedziałam jedno: nie zostawię Jensena żywego. A teraz? Ciężko mi go uśmiercić. Myślałam, żeby zrobić z niego seryjnego mordercę, ale z czasem zmieniłam zdanie i poszłam bardziej w stronę fantasty.

Jeszcze raz dziękuję z całego serca każdemu kto to czyta!♥







Wstałam wypoczęta jak nigdy. Jak się później okazało to była jedyna później tak dobra noc. Żadnych koszmarów, zero strachu. Czyżby nawet śmierć miała serce? Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to cisza przed burzą.

Od niedawna Kasia wprowadziła się do nas. Stała w kuchni i szykowała śniadanie. Z perspektywy czasu rozumiem jak absurdalny był mój strach o to, że zajmie miejsce mamy. Tego miejsca nei da się zastąpić. Każdy z naszej trójki dobrze o tym wiedział, a jednak milczał.
Poranek był idealny na spotkanie z Jensenem. Nie widziałam go od dwóch tygodni.
 Teraz jesteśmy w niebezpieczeństwie. Został nam niecały miesiąc.
W uszach zabrzęczały mi jego słowa. Jeśli coś miało się stać, to byłam na to gotowa. Nie, to kłamstwo. Nie byłam gotowa, po prostu chciałam mieć za sobą cały ten strach i wątpliwości jakie towarzyszły mi od dwóch tygodni.
Wyszłam na dwór. Moje kroki skrzypiały zostawiając ślad na śniegu. Stałam pare minut pod domem Jensena. Nie miałam pojęcia jaki ruch wykonać, dlatego nie robiłam nic.
- Amanda, złotko, co tu robisz? Wejdź do środka!- zaprosiła mnie mama Jensena. Tak dawno jej nie widziałam, że praktycznie zapomniałam jak wygląda. Oszałamiająco piękna. Nie rozumiałam tego jak mogła pozwolić urodzić potwora. To znaczy Jensa. Moje policzki zaczerwieniły się pod wpływem nie wypowiedzianych słów. Miała na sobie grubą białą czapkę i szalik tego samego koloru. Czarna kurtka sięgała jejdo bioder. W dwóch rękach trzymała reklamówki.
- Może pomóc pani to wnieść?- miałam nadzieje, że mój głos brzmiał naturalnie, nie tak jakbym chwile temu obraziła Jensena.
- Nie trzeba. Opowiedz lepiej co u ciebie słychać, dawno się nie widziałyśmy.
- Wszystko po staremu-  kłamstwo poszło mi łatwo, ale kobieta nie dała się zwieść. Jestem pewna, że jest wtajemniczona.
- Bardzo dobrze.- Weszłyśmy do pomieszczenia. Wszystko wyglądało tak jak za pierwszym razem mojej wizyty. Jedynie atmosfera się zmieniła. Powietrze wydawało się jakby cięższe. I było przygnębiające. Mama Jensena już się nie uśmiechała. Wyglądała na zmęczoną kobietę.
- Jensen wróci za pół godziny.- stwierdziła z zadziwiającą dokładnością
- Skąd pani...
- Poczekaj dziecino. Mamy tylko pół godziny. Pora wyjaśnień.
Wstrzymałam oddech. Powoli poznawałam prawdę.
- Od trzydziestu lat próbuję zajść w ciążę.
- Ale pani wygląda na tyle...
- Amando, mamy mało czasu!- zganiła mnie- Tak wiem na ile lat wyglądam. Wracając do wątku miałam dwadzieścia lat kiedy po raz pierwszy zachciałam mieć dziecka. Nie potrzebowałam mężczyzny. Jedynie dziecko było mi potrzebne do pełni szczęścia. Próbowałam z każdym. Nic. Byłam u lekarza, który stwierdził moją bezpłodność. Każdy następny sposób był zły. Modliłam się do Boga, do wielu Bogów, szukałam wiary która pozwoli mi mieć małą dziecinę. Wtedy napotkałam satanistę. Naprowadził nie na szlak, który pozwolił mi mieć to o czym najbardziej w świecie marzyłam: dziecko. Odprawialiśmy czarne msze. Wkońcu stwierdziłam, że muszę przywołać demona. Tak więc zrobiłam. Straciłam przez to palec wskazujący u lewej i prawej ręki.
Spojrzałam na jej dłonie i dopiero wtedy to zauważyłam, pierwszy raz odkąd ja widziałam zauważyłam wadę w jej wyglądzie. Już nie wyglądała tak młodo. Wyglądała jak stara kobieta, która utknęła w młodym ciele.
- Potem okazało się, że jestem w ciązy. Lekarz stwierdził, że płód jest nieżywy. Przepłakałam wiele noc, aż zauważyłam jak się porusza. To był najpiękniejszy dzień w moim życiu.- kobieta zrobiłą rozmarzoną minę, a potem zmarszczyła brwi.- Tak czy siak, jeden z tych normalniejszych. Kiedy Jensen się rodził umarłam. Wychodząc zniszczył moją macicę do tego stopnia, że do dziś nie mogę siedzieć na rowerze.- zaśmiała się bez krzty wesołości.- Takie pakty są niebezpieczne. Niestety człowiek uczy się po fakcie. Czekam teraz na śmierć, ale będę przy życiu tak długo dopóki Jensen...
- Nie...- szpnełam. Ciarki przechodziły przez moje ciało. Przeprosiłam ją i wybiegłam do toalety. Ledwo dobiegła, a zaczęłam wymiotować. Moja twarz płonęła. Miałam tylko na dzieję, że po drodze nie ubrudziłam białych toaletowych płytek. Opanowałam emocję. Umyłam twarz zimną wodą i spojrzałam w lustro. Oczy i twarz nadal miałam zaczerwienione.
- Za pięć minut powinien już być, dlatego kochanie życzę ci powodzenia. Wierzę, że przeżyjesz. To jego i twoja ostatnia noc w rodzinnym. Pamiętaj człowiek nie może dać sobie sam rady z takimi siłami ciemności...
- Ja nie jestem człowiekiem- stałam pewnie. na czarno białych kafelkach.
- Jednakże jeśli przeżyjesz nie możesz wrócić do domu.
- Co z moim ojcem? Przecież nie jest bezpieczny.
Wzrusza ramionami. Ten gest rozłaszcza mnie i przygnębia.
- Obiecaj, że zrobisz wszystko by był bezpieczny- błagam.
- Nie mogę- odpowiada, a ja czuję jak kolana uginają się pod moim ciężarem.- Idzie- szepcze.
Chwilę później Jensen przychodzi.
Wstaję i trzepię spodnie.
- Cześć- drapię się po głowie- mam nadzieję, że nie jesteś zajęty.
- Dla ciebie zawsze mam czas.


Wyszliśmy na dwór. Przez moment było niezręcznie. Dopóki nie zaproponowałam miejsca. Zdziwił się, ale zgodził. Szliśmy tą drogą, co zawsze. Odychałam miarowo. Wyciągnęłam do niego rękę. Złapał ją. Droga była odśnieżona, a my staliśmy pod drzwiami. Spojrzałam w jego oczy. Czarne, wystraszone. To była dla niego nowa sytuacja. Nagle zauważyłam powiązanie w zmianach koloru jego oczu. Czarne- kiedy był przerażony. Szare- kiedy był szczęśliwy. Ale co oznaczały inne barwy jego oczu? Kolejna zagadka, której już nie rozwiążę.

Miał szeroko otawrte oczy kiedy już przekroczyliśmy bramę kościoła. Nigdy nie widziałam takiego wyrazu twarzy. Zaśmiałam się serdecznie, a mój śmiech rozniósł się echem. Jensen póścił moją rękę i poszedł bliżej. Patrzył na ołtarz rozdziawionymi ustami. Usiadłam do jednej z ławek. Patrzyłam na ołtarz.  Nie zwracałam na niego uwagi. Myślami byłam gdzie indziej.
Zostawiłam ich wszystkich. Nikt nie wyjdzie z tego żywym. Ani tata, ani Kasia, ani Jensen. I ja też nie chcę być żywa jeśli nie będę mogła ich już nigdy zobaczyć, tym samym mama też tak więc nie lepiej to wszystko zakończyć?
- Amando...- głos Jensena wyrwał mnie z rozmyśleń. Spojrzałam na niego. Miał zaróżowione policzki i patrzył na mnie zachłannie. Czy to musi się tak skończyć? Czy on musi umrzeć? Jak ktoś tak piękny może być potworem?
- Nauczysz mnie się modlić?- spytał spuszczając wzrok.
To była dla niego nowość.
 Jak ktoś tak piękny może być potworem? Czy on musi umrzeć? Czy to musi się tak skończyć?
Pokazałam mu jak się żegnam, a on powtórzył gest. Pocałowałam jego policzek. Pierwszy raz w życiu całowałam w kościele. Ostatni. Klęczeliśmy ze złożonymi rękami do modlitwy.  Wyjęłam z  kieszeni kartkę. I wtedy zaczęłam:
Panie Jezu, staję przed Tobą taki jaki jestem.
Przepraszam za moje grzechy, żałuję za nie, proszą przebacz mi. W Twoje Imię przebaczam wszystkim cokolwiek uczynili przeciwko mnie. Wyrzekam się szatana, złych duchów i ich dzieł. Oddaję się Tobie Panie Jezu całkowicie teraz i na wieki. Zapraszam Cię do mojego życia, przyjmuję Cię jako mojego Pana, Boga i Odkupiciela. Uzdrów mnie, odmień mnie, wzmocnij na ciele, duszy i umyśle. Przybądź Panie Jezu, osłoń mnie Najdroższą Krwią Twoją i napełnij Swoim Duchem Świętym. Kocham Ciebie Panie Jezu. Dzięki Ci składam. Pragnę podążać za Tobą każdego dnia w moim życiu. Amen. Maryjo Matko moja, Królowo Pokoju, Święty Peregrynie Patronie chorych na raka, Wszyscy Aniołowie i Święci, proszę przyjdźcie mi ku pomocy.

Złożyłam karteczkę. Jensen uważnie na mnie patrzył, a jego oczy miały niebieski kolor. Nie wiedziałam co to oznacza. Miałam wrażenie, że wybrałam złą modlitwę, ale nadchodzą ciężkie czasy. Jeśli Bóg nam nie pomoże, jeśli my sami sobie nie pomożemy to nie mamy  szans.

Nadeszły ciężkie chwile.



(CZĘŚĆ DRUGA)


Wyszliśmy wtuleni w siebie. Bliżsi sobie niż kiedykolwiek. Chmury pociemniały. Wyglądały jakby za chwile miało padać.
-Przyszedł- szepcze mi do ucha. Spoglądam na niego i wiem co ma na myśli. Chce mi się płakać, ale powstrzymuję się. Odkąd go poznałam jestem bardziej człowiekiem niż kiedykolwiek.
Patrzę w górę i widzę jak grube krople deszczu opadają na ziemię. Piękna pogoda by umrzeć. Odrazu żałuję swoich słów. To nie będzie tak wyglądać. Nie mam zamiaru teraz umierać.
Ściskam mocniej jego rękę, a drugą zaciskam w pięść.
Ciągnę go w stronę pola, które znajduje się za kościołem.
Przytulam go, ale w tym geście jest więcej miłości niż w jakimkolwiek z naszych pocałunków.
- Zachowaj mnie na zawsze w sercu, obiecaj.- prosi, a ja nie wiem co odpowiedzieć. Dotykam jego piersi w miejscu w którym powinno być serce. Nawet pod kurtką czuję jego umięśnione ciało.
- To nie musi się tak skończyć.- kręce głową.
- Wejdz do Lusterka. A aj je zniszczę. W ten sposób przeżyjesz.
Oczy znów zrobiły się czarne, tym razem napewno nie było to oznaką strachu, tylko dobrego aktorstwa. Już znikł. Cofnęłam się o krok. Nie było nic. A jeśli weszłabym do Lusterka, już bym nie wróciła. On tego chciał nie mogłam więc tego zrobić.
Nie miałam przy sobie nic. Wierzyłam, że Jensen też.
- Panie, pomóż mi- szepnęłam płaczliwym tonem i zamknęłam oczy. Gdy znów je otworzyłam Jensen patrzył na mnie niebieskimi oczami. Wyglądał jak spłoszona sarna. Zaczął biec. Odczekałam chwilę i zachowując bezpieczną odległość pobiegłam za nim.
Pobiegł pod drzewo przy którym wyznał mi prawdę. Palce zaczęły przypominać szpony. Krzyczał, a w zasadzie wrzeszczał. Drapał korę jak dzikie zwierze. Czy wyczuwał moją obecność? Stałam za krzakami. Zaraz zrobi sobie krzywde, myślę. Obgryzłam cały kciuk. Nie zostawię go tak.
- Jensen!- staram się przekrzyczeć go. Bezskutecznie. Podchodzę bliżej. Widzę jak jego łopatki poruszają się na przemian. Dotykam jego ramię i czuję odtrącenie. Ból prawego policzka doskwiera mi najbardziej. Dotykam go i utwierdzam się w przekonaniu, że krwawi. Jens mnie skrzywdził. Obiecał, że tego nie zrobi. Wstaję z ziemi. Jensen zdąrzył się opanować. Nie wygląda już jak ten, którego znałam od miesięcy. Wygląda jak potwór. Stoi spokojnie, pełen dzikiej furii. Gotowy na atak. Rzuca w moją stronę coś drewnianego. Łapię kołek. A więc chce walczyć. Prawie uczciwie. Mam celować w Jensena? Nie mogę.
- Jens. Wiem że tu jesteś odezwij się- wołam- Jensen kocham cię. Wróć- głos załamuje mi się na ostatnim słowie. A pojedyńcza łza okala policzek. Nie mówi nic. Znów ma szpony. A wargi wykrzywia w sadystycznym uśmiechu. Podnoszę się. To nie on. Czy Jensen jest juz stracony? Nie wróci już?
- Wiedz, że nie jestem bezduszny. Masz minutę przewagi. Zrób z nią co chcesz.- patrzy na mnie, a w jego oczach widzę wyzwanie.- Ja na twoim miejscu bym uciekał.- rzuca od niechcenia.
Puls mi przyspiesza. Słyszę mój krótki i płytki oddech. Zaczynam biec przed siebie. Płuca palą mnie żywym ogniem. Odwracam głowę. Jensen idzie normalnym tępem w moją stronę. Usta wykrzywił w sadystycznym uśmieszku. Wygląda przerażająco. Wycieram spocone ręcę o dżinsy. Znów jesteśmy na polu, blisko kościoła. Mam nadzieję, że jest około dziewiątej. W ten sposób ktoś kto szedłby do kościoła mógłby nas zauważyć i przyjść. Najlepiej z pomocą. Trzymałam się tej optymistycznej myśli jak ostatniej deski ratunku. Miałam mokre policzki od łez. Zdusiłam w sobie histeryczny śmiech. Krzyczę gdy jest już blisko.
- Jensen, Jensen...- błagam płaczliwie. Znów biegnę, przewracam się o własne nogi. Uderzam twarzą w zimny śnieg. Boję się. Lepię kulkę ze śniegu i rzucam w Jensena. Posyła mi zdziwione spojrzenie. Na chwilę udało mi się go rozproszyć. Jensen podnosi mnie i rzuca jak szmacianą lalkę. Jego ręcę zamieniają się w pazury. Przed oczami widzę czarne plamy. Wiem, że niedługo stracę przytomność, ale nie mogę. Rozglądam się w nadziei, że kogoś zobaczę.
A wtedy zauważam Go. Każdego, ale jego się tu nie spodziewałam.



Steven trzyma w ręcę drewniany kołek. Ten sam, który rzucił w moją stronę Jensen, nie to już nie jest Jensen. To zwykły potwór. Jeszcze go niezauważył. Nie mam zamiaru mu w tym pomóc. Płaczę i błagam go o litość. Mówię to co chciałby usłyszeć. Łzy są prawdziwe, już opłakuję to co spotka jego ciało.
Potwór wydaje okropny wrzask. To chyba najbardziej ludzki dźwięk jaki wydał odkąd tylko wyszliśmy z kościoła. Oczy mu pociemniały. Widziałam jak całe życie z nich uchodzi. Przez chwilę wydawało mi się, że pod maską szaleńca widziałam mojego Jensena. Tego, który powiedział mi, że mnie kocha. Tego, który był wobec mnie szczery. Tego, który nie chciał mnie zranić.
Nie zraniłeś mnie Jens. To nie byłeś ty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz