music

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Rozdzial 10. Brussels City

Hejka! Rozdział napisałam szybciej niż przypuszczałam. Tak więc wstawiam. Od jutra czekają na mnie egzaminy próbne. Życzcie mi powodzenia!
Nie znam francuskiego, a do pisania tego rozdziału trochę się nim posłużyłam, mam nadzieję, że tłumacz google dobrze poradził sobie z tym zadaniem.
Już zaczyna się jakaś akcja, o co chodzi z tym lustrem, dowiecie się w następnym rozdziale!


Nigdy nie byłam w Brukseli, a właśnie ona mi się śniła przeddzień wyjazdu.
Szłam wąską uliczką, wszędzie było pełno ludzi. Sklepikarze płynnie mówiący w języku francuskim próbowali wcisnąć mi jakieś drobiazgi, ale mnie nie interesował żaden z nich, chociaż sikający chłopiec czy atonium wyglądały bardzo interesująco nawet na nie nie patrzyłam i szłam przed siebie. W końcu dotarłam do miejsca docelowego, małego sklepiku z rupieciami. Różne drobiazgi, naszyjniki, medaliony widniały za oknem. Weszłam do środka i od razu zauważyłam to po co przyszłam. Średniej wielkości lusterko z czarną rączką i obramowaniem, wyglądało zwyczajnie i łatwo można było je przeoczyć. Podeszłam do kasjerki, która okazała się moją mamą.
- Dobry wybór- pokiwała z uznaniem głową i mrugnęła do mnie, uśmiechnęłam się i grzecznie ją pożegnałam. Nie miałam pojęcia po co mi te lusterko, to była podpowiedz mamy. Obejrzałam się i starałam zapamiętać jak najlepiej wygląd sklepu. Budynek był koloru morskiego. Okna duże i przestronne dawały wrażenie, że pomieszczenie jest większe niż w rzeczywistości. Wnętrze było przytulne i magiczne. Cudowna atmosfera towarzyszyła w tym miejscu. Zaczęłam kroczyć przed siebie z lusterkiem w ręku, ale pod wpływem impulsu włożyłam je do torebki. Po raz ostatni odwróciłam głowę by upewnić się, że budynek jeszcze tam stoi, nie stał. Oczy rozszerzyły mi się do szerokości spodków: w miejscu sklepu stał domek jednorodzinny. Jedna z moich brwi powędrowała ku górze i zafascynowana ruszyłam w stronę drewnianej chatki. Zapukałam, a drzwi otworzyła mi mama
- Jesteś już słoneczko!- powiedziała radosnym tonem- Chodź odłóż lusterko na stół i chodź- powiedziała nalegającym tonem, zasiała we mnie ziarno wątpliwości, cofnęłam się o krok.- No wchodź!- prawie krzyknęła z niezadowoloną miną.
- Nie- powiedziałam stanowczym tonem i odsunęłam się kiedy mama chciała mnie wciągnąć.
- Oddaj to cholerne lustro- powiedziała przez zęby.
- Nie- powiedziałam równie stanowczo, nieznana mi siła zaczęła mnie przyciągać w stronę drzwi. Bezskutecznie próbowałam się oprzeć. To zło mnie wciągało.
Obudziłam się z uczuciem, że dostałam zadanie do spełnienia. Byłam już spakowana.
Trzynastego września o godzinie ósmej wszyscy uczestnicy wycieczki zebrali się pod szkołą. Atmosfera była przyjazna i panował podniecony harmider. Wszyscy czekali na swoich opiekunów.
Patrząc na nich miałam wrażenie, że jest ich bardzo dużo, gdy podzieliłam się z tym z przyjaciółkami stwierdziły, że jest około stu osób.
Niebawem pojawili się opiekunowie, rozdzielili nas na cztery grupy. W mojej byłam ja, Milena, Nikola i pięć osób z mojej klasy. Kiedy byliśmy już gotowi jechać na lotnisko Chopena w naszą stronę biegł jakiś chłopiec w naszym wieku. Im bliżej się znajdował tym bardziej rozpoznawałam jego rysy. Nie wiedziałam, że Steven też wybiera się do Brukseli. Powitałam go miłym uśmiechem, który odwzajemnił. Pani przydzieliła go do naszej grupy.
- Nie wiedziałam, że jedziesz do Brukseli- uśmiechnęłam się, a po chwili dodałam- Nie wiedziałam, że chodzimy do tej samej szkoły- uśmiechnęłam się zakłopotana.
- Bo nie chodzę- przyznał, a moja brew nieznacznie powędrowała ku górze. Widząc moją reakcję szybko dodał- Jestem z tego technikum ulicę dalej. Powiedziano nam, że wasza szkoła jedzie do Brukseli i nam tez zaproponowano taki wyjazd. Sama rozumiesz, musiałem skorzystać- uśmiechnął się łobuzersko i mrugnął do mnie.
Samolot mieliśmy o godzinie 15, Brukseli mieliśmy zawitać około godziny szesnastej. Po raz pierwszy w życiu leciałam samolotem, widok zza okna był niesamowity. Bez przerwy robiłam zdjęcia. Przede mną siedziały Milena i Nikola, a za mną Tomek i Weronika. Obok mnie był Steve. Patrzyliśmy razem przez okno i podziwialiśmy chmury. Latanie jest niesamowite, kiedy odrywaliśmy się od ziemi z moich ust wyrwał się cichy dźwięk, to uczucie zapierało dech. Nieświadomie złapałam Stevena za rękę, ścisnął ją na znak wsparcia, ten gest dodał mi otuchy.
- Niesamowite- szepnęła Nikola z nosem przyciśniętym do szyby. Na Milenie podróż nie robiła wrażenia, jej ojciec był biznesmenem i często musieli korzystać z samolotów. Kiedy zbliżaliśmy się do Brukseli ja, Milena i Nikola powiedziałyśmy w tym samym czasie:
-Welcome Brussels city!- spojrzałyśmy po sobie i zaczęłyśmy się śmiać z naszej bliskości.
Podróż minęła nam bardzo szybko. W okolicy godziny siedemnastej znaleźliśmy się w naszym hotelu. Dziś nie mieliśmy nic zwiedzać. Większość osób rozglądała się po hotelu. Miałam pokój razem z Mileną i Nikolą. Po naszej lewej mieszkał Steven z Michałem, a po prawej Natalia i Weronika.
Wyjęłam komputer z torby podręcznej i rozłożyłam się na łóżku. Po mimo, że nie był dostępny na facebooku zaczęłam do niego pisać. Po wysłaniu pierwszej wiadomości od razu się pojawił. Prosił bym wysłała mu jak najwięcej zdjęć i przyznał, że już za mną tęskni.
Następnego dnia o ósmej zjedliśmy śniadanie, potem pani powiedziała nam plan dzisiejszego dnia. Najpierw poszliśmy do muzeum na temat ewolucji istot żywych. Muzeum było wielkie i po ogólnym wytłumaczeniu, na którym piętrze co się znajduje wszyscy się rozdzielili. Na pierwszym piętrze była historia ewolucji człowieka. Wszystko było pisane w trzech podstawowych językach: francuskim, angielskim i niemieckim. Na szczęście język angielski rozumiałam do tego stopnia, że mogłam swobodnie rozmawiać z innymi. Byłam pod wrażeniem ludzkich czaszek wystawionych w gablotach. Wyglądały na bardzo stare, nie które były zniszczone. W pokoju obok były gry na środku pokoju był metalowy drążek z zapytaniem: A ty jak długo potrafisz unieść swój ciężar? Obok był licznik, który po dotknięciu drążka odmierzał czas. Ja wytrzymałam prawie dwadzieścia sekund, Milena ledwo dziesięć, a Nikola prawie trzydzieści. Najdłużej ze wszystkich wytrzymał Steven, przez ponad dwie minuty unosił się nad ziemią, wyglądał jakby ta czynność nie sprawiała mu żadnych trudności. Obok drzwi po lewej były umieszczone plastikowe czaszki ustawione do góry nogami z dziwnym pojemnikiem przyczepionym w miejsce w którym powinien być kręgosłup. Czaszki miały z boku przyczepiony drążek do kręcenia. Zaintrygowana zakręciłam czaszkę o 180 stopni. Białe kulki wleciały do pojemnika. Zaśmiałam się w myślach i podchodząc do każdej czaszki sprawdzałam jej pojemność.
W jeszcze innym pokoju na parterze był rozwój człowieka od płodu do noworodka. Wzięłam Stevena za rękę i usiedliśmy w niby kokonie, który był zrobiony na kształt łożyska. Siedząc w środku obejrzeliśmy krótki film o poczęciu dzieci. Kiedy film się skończył Steven szybko wstał i zakręcił mnie.
- Przestań! Przestań!- śmiałam się.
Pojechaliśmy windą na najwyższe piętro gdzie znajdowały się dinozaury. Nie mogłam się oprzeć i zrobiłam sobie zdjęcie z tyranozaurem.
Drugiego dnia wycieczki poszliśmy na główny plac w Brukseli. Budynki były ozdobione złotem. Zjedliśmy tam gofry, a Nikola poszła kupić słynną Brukselską czekoladę.
- Gofry i czekoladę już mam odhaczone, czas na najtańsze piwo w Europie!- uśmiechnęła się łobuzersko i już szła w stronę sklepu z alkoholem, gdy zatrzymał ją pytający wzrok opiekunki, od tej pory miała ona oko na Nikolę. Podśmiewałyśmy się cicho z jej głupoty.
Potem podjechaliśmy autokarem do Atomium, największego na świecie atomu. Z góry był niesamowity widok: ludzie z tej odległości wyglądali jak mrówki, z tej odległości nie było widać między nimi żadnych różnic, z tej wysokości wszyscy byli równi.
Na kolację wróciliśmy do hotelu.
Trzeciego dnia szliśmy przez park do muzeum sztuki antycznej, gdy tylko zobaczyłam plac zabaw natarczywie jak mała dziewczynka zapragnęłam tam pójść. Pociągnęłam Stevena za rękę i ruszyliśmy w stronę placu. Usiadłam na huśtawce i zaczęłam się machać nogami. Steven zajął miejsce obok mnie. Potem bawiliśmy się w ganianego. Biegaliśmy i krzyczeliśmy (głównie ja) rozbawieni. Kiedy zjeżdżałam po zjeżdżalni Steven próbował złapać mnie za nogę.
-O nie!- krzyknęłam roześmiana- Nie ma takich!- podniosłam nogę do góry i zjechałam na sam dół. Steven złapał mnie w biodrach i przełożył sobie przez ramie krzyczałam i machałam nogami, bezskutecznie. Wtedy przed oczami stanęła mi scena z wakacji. Ja i Jensen, jak mi teraz go brak... westchnęłam. Steven zauważył moją zmianę humoru i postawił na własne nogi.
- Co się stało?- spytał dotykając mojego policzka.
- Brakuje mi Jensena...- zrobiłam smutną minę. Steven wyraźnie się spiął i spoważniał.
- Nic dziwnego- powiedział tonem uprzejmej obojętności, zbyt zimnej.
- Ja i on się spotykamy- wyznałam ściszonym tonem. Przez moment Steven wstrzymał pojęcie, coś zgasło w jego oczach które przed chwilą jeszcze zionęły zapałem.
- Rozumiem. Chodźmy do grupy.- zmienił temat. Niestety nasza grupa nie zauważyła naszej ucieczki i poszła dalej. Przełknęłam ślinę zaniepokojona. Nie miałam pojęcia gdzie się znajdujemy, Steven chyba też.
- Co teraz?- Spytałam zaniepokojona. Wzruszył nieznacznie ramionami i powiedział:
- Albo ich poszukamy albo wracamy do hotelu- Powrót do hotelu wydawał się bezpieczniejszą opcją, niż zagłębianie się w nieznane nam miasto. Nie pamiętałam jednak gdzie był nasz hotel. Telefon dałam Nikoli, bo miała torebkę, to uniemożliwiało nam kontakt. Steven w ogóle nie posiadał telefonu.
-Pamiętasz jak szliśmy?- spytałam niepewnie z nadzieją, że tak. Steven pokręcił przecząco głową, zrobiłam wielkie oczy i złapałam się za głowę.- Jak wrócimy?- spytałam smutno, gdyby był tu Jensen na pewno znałby drogę. Zawsze znał. Steven zaproponował żebyśmy szli ciągle prosto. Skręciliśmy w lewo i byliśmy na tej samej trasie. Staraliśmy się powtórzyć trasę jak najlepiej. Po wyjściu z parku szliśmy ciągle prosto, aż dotarliśmy do jednej z typowych uliczek w Brukseli. Wszędzie było mnóstwo ludzi różnej narodowości. Azjaci robili sobie mnóstwo zdjęć przy wszystkim i wszystkich. Sklepikarze płynnie mówiący po francusku zachęcali nas do kupna swojego towaru po przez mimikę i dużą liczbę słów, których nie znałam. Szliśmy przed siebie, by jak najszybciej dotrzeć do hotelu. W pewnym momencie stanęłam. Po mojej prawej zauważyłam TO. Mały ciężko zauważalny sklepik. Duże okna sprawiały wrażenie, że budynek jest większy niż w rzeczywistości. Cudowna aura towarzyszyła w tym miejscu. Musiałam tam wejść.
- Choć Steve- pociągnęłam go za rękę do środka.
Różne drobiazgi, naszyjniki, medaliony widniały za oknem. Weszłam do środka i od razu zauważyłam to po co przyszłam. Średniej wielkości lusterko z czarną rączką i obramowaniem, wyglądało zwyczajnie i łatwo można było je przeoczyć. Steven nie odzywał się, tylko zmarszczył pytająco brwi- Później ci wytłumaczę- szepnęłam. To lusterko mogło przysporzyć mi kłopotów, ale byłam gotowa zaryzykować. Podeszłam do kasjerki, która powitała mnie uprzejmym tonem:
-Bonjour
-Bonjour- odpowiedziałam jej tym samym. Kobieta była w podeszłym wieku, mimo tego wyglądała na pełną życia.
- Vous êtes à la recherche de la vérité?- spytała, a w głowie usłyszałam cichy głos szukasz prawdy?
- Si
- Prenez soin de vous. Vous êtes en danger. Aller- w tym samym czasie usłyszałam Uważaj na siebie. Jesteś w niebezpieczeństwie. Idź.
- Merci!
- Dépêchez!- pośpiesz się. Pokiwałam głową i szybko wyszłam ze sklepu z Stevem.
-Znasz francuski?- zdziwił się
- Nie- przyznałam zgodnie z prawdą, on zrobił wielkie oczy i już się nie odzywał.
Po godzinie znaleźliśmy drogę do hotelu. Tam zjedliśmy obiad i każdy poszedł do swojego pokoju, nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia. Między nami rodziło się coś na kształt muru, nie wiedziałam co z tym zrobić. W pokoju Milena zostawiła swój telefon. Wpisałam swój numer i zadzwoniłam.
- Ami, to ty?- spytał głos w słuchawce.
- Nikola zgubiliśmy się z Stevem, teraz jesteśmy w hotelu. Pani nic nie zauważyła?
- Jeszcze nie, ale zaraz zauważy, cholera, wścieknie się!
- wiem...- przygryzłam wargę
- Co mam jej powiedzieć?- spytała
- Prawdę- poradziłam
- Och Ami... Dobra kończę, właśnie wchodzimy do muzeum.
-Dopiero?- spytałam.
- Po drodze był lunapark... sama rozumiesz.
- Okej, miłej zabawy- pożegnałam się.
Weszłam na komputer i napisałam do Jensena.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz