Tak więc to koniec. Władają mną skrajne emocje. Zakończyłam tą historię.
(przyznam, że żałuję, że jest taka krótka)
Biegniemy, płuca palają mnie żywym ogniem. W gardle cłuję gulę. Twarz mam mokrę od łez. Wkońcu znajdujemy się na naszej ulicy. Bogu niech będę dzięki! Mam krótki i płytki oddech. Cała drżę. Jesteśmy pod domem Stevena. Czuję jak żółć zbiera mi się w gardle. Wymiotuję.
Dopiero wtedy zrozumiałam do czego ludziom potrzebna jest wiara. Nie miałam pojęcia czy to najlepszy moment na takie rozmyślenia, ale nie mogłam się powstrzymać. Pomimo tego, że Jensen był pół demonem sprawił, że czuję, że żyję. Ja pomogłam mu odnaleźć światło, a on pokazał mi, że bez mroku nie byłoby światła. Umocniliśmy się wzajemnie. Szkoda, że on po śmierci trafił do piekła, nie zasłóżył na to.
Przez te wszystkie lata myślałam, że kościół jest dla ludzi dobrych. Nie, kościół jest dla ludzi zranionych. Teraz poczułam to. Te wszystkie wiary. Chrześcijanie, żydzi, muzumanie i inni nie wierzą bez powodu. Wiara nadaje sens życiu, pomaga w ciężkich chwilach.
Biedny Jensen. Gdyby nie Steven on już bym nie żyła. Uratował mi życie.
Cieszę się, że to ja pierwsza mogłam mu pokazać kościół. Nauczyłam go modlitwy. Jensen był bardzo zraniny. Pomimo tego, że miał w sobie krew demonów, nie można zapomnieć, że również był człowiekiem. Miał uczucia i ja o tym najlepiej wiedziałam.
Spoczywaj w pokoju, Jens.
Steven poszedł otworzyć drzwi. Zaprasza mnie do środka, wchodzę.
- Daniel i Kasia nie żyją.- gdybym nie była tak zmęczona zapytałabym skąd wie.- Mamy jakieś...- spojrzał na zegarek na prawej ręce. Dziwne, mogłabym się założyć, że powinien być na lewej ręcę- ...dziesięć minut. Wtedy ciało Jensena zniknie z powierzchni ziemi, a Śmierć przyjdzie po ciebie.- coś w jego głosie sprawiło, że zadrżałam. Miał zachrypiały głos.- To wszystko wina Anastazji!- rzucił niespodziewanie tak wściekle, że cofnęłam się o krok.- Zostawiła na ciebie pułapkę... Może nawet i nieświadomie. Mój ojciec zawsze mówił: "kiedy anioły upadają ich udręka jest o tyle straszniejsza, że kiedyś widziały twarz Boga, a teraz nigdy więcej jej nie zobaczą."- mówił szybko, przez co słowa wydawały się nie wyraźne. Dopiero po chwili zrozumiałam co ma na myśli. Czyżby matka próbowała zaćmić tęsknotę za Bogiem rodząc mnie? Matka Jensena również marzyła o dziecku, tylko ona pragnęła go z miłości. Czy nadal jeszcze żyje? A co z moją mamą?
- Gdzie... mama?- zachrypiałam. Jeśli dożyję jutra najpewniej stracę głos. Posłał mi smutny uśmiech i palcem wskazał dół. Z ust wydostał mi się jęk, który bardziej przypominał stęknięcie.
- Skąd... wie-esz- każde słowo raniło moje gardło. Ale nie żałowałam rzadnej minuty, w której krzyczałam. Jedna z nich mnie uratowała. Steven mnie usłyszał. Czy to nie był cud?
- Należę do wtajemniczonych.
Słucham? Co to wtajemniczeni? Jest was więcej?
Spojrzał na zegarek.
- Została minuta. Odkąd cię poznałem marzę o jednym: spróbować tych ust. Pozwolisz mi?- zrobił krok w moją stronę. W ten sposób odległość między nami zmalała. Byłam zdziwiona. Przed oczami miałam tego Stevena, z którym bawiłam się na placu zabaw w Brukseli. Ten jego wzrok kiedy powiedziałam mu o Jensenie. Musiałam być wporządu wobec siebie i jego. Została mi tylko minuta. Kiwnęłam głową, a odległość między nami znikła. Połączyliśmy języki. Steven całował zadziwiająco dobrze. Chwilę później coś się stało; pocałunek stał się bardziej mokry, chłodny i było w nim coś obrzydliwego.
Odsuwam się.
Odsunęła się, a on spojrzał na nią zdziwiony. Przeniósł wzrok na zegarek.
- Minęła minuta.- oznajmił bardziej sobie niż jej. Patrzył w jej oczy, których źrenice zaczęły się powiększać. Zupełnie jakby zobaczyła coś przerażającego. Potem iskierka życia zaczęła wygaszać; oczy stały się puste, przypominające ciemne tunele. Czy znajdowała się właśnie w tunelu? Jeśli tak, to czy niedługo nie zobaczy światła? Czy Śmierć właśnie tam ją zabrała?
Amanda upadła. Steven podniósł ją trzymając za głowę i nogi. Zaniósł ją do swojego pokoju.
Pomieszczenie ograniczało się jedynie do brązowego i białego koloru. Minimalistycznie urządzone. Bardziej przypominało pokój emeryta niż nastolatka.
Położył ją na łóżku. Okrył białym prześcieradłem w brązowe wzory kwiatów. Włosy rozsypał niby niedbale na poduszce. Kołdrę nałożył pod jej szyję.
Zamknął jej powieki; wyglądała jakby spała.
Opuszkami palców dotknął jej zadrapanego policzka i spojrzał czule.
- Dobranoc, Amando.- patrzył na nią jakby chciał coś dodać, wkońcu powiedział:- Gdybyś wybrała mnie, wszystko by się inaczej skończyło.
Po tych słowach wyszedł trzaskając drzwiami. Uderzenie było tak mocne, że dzbanek stojący na półce przy drzwiach spadł i stłukł się.
Amanda wyglądała jakby spała. Te kilka godzin były wystarczająco męczące. Zasłużyła na sen. Jakby na zaprzeczenie słów otworzyła oczy.
Już nie była tą samą Amandą. Czyżby pokonała śmierć?